Nie jesteś zalogowany na forum.
— Jesteś pewna? — Star Lord zbliżył się do rudowłosej dziewczyny, która obserwowała przez okno ich statku kosmicznego Ziemię, do której się nieuchronnie zbliżali.
— Nie, niczego już nie jestem pewna — Mruknęła, opierając czoło o przyjemnie chłodną szybę — Nie mam, jednak wyboru. Jeżeli istnieje, chociaż cień szansy, to muszę to sprawdzić — Ostatni czas wydawał się być jej tak szalony, że wręcz nierealny. Po orbitowaniu wokół ziemi, kiedy sądziła, że ostatni akt ratunku Nowego Jorku będzie równocześnie końcem jej sagi, nagle przyszło jej zmierzyć się z kosmosem, o którym do tej pory czytała jedynie w podręcznikach. Przy okazji informacja o stracie, jaką poniosła ziemia, aby uwolnić się od Thanosa, jaką ona poniosła stratę, chociaż przez dłuższy czas nie była tego nawet świadoma.
— Wiesz — Zaczął cicho Quill — To całe Multi-coś tam
— Multiversum — Poprawiła go Robin
— Nie ważne — Mrukną — Nie brzmi zbyt bezpiecznie — Dziewczyna odwróciła się do niego twarzą, aby móc spojrzeć swoimi lazurowymi tęczówkami prosto w jego oczy. Uśmiechnęła się delikatnie, a blade policzki, na których rozsypane były piegi, uniosły się ku górze.
— A czy coś w naszym życiu jest bezpieczne? — Zapytała się, chociaż tak naprawdę nie potrzebowała na to pytanie odpowiedzi. Obydwoje wiedzieli, jak wyglądają ich realia. Quill razem ze swoją drużyną zwiedzali najróżniejsze zakątki kosmosu, aby nadstawiać karku za innych, a ona...jej historia była dość podobna, tylko może kilka rozdziałów wcześniej. Avengersi, Hydra, kosmici czy inni groźni przeciwnicy.
— Wiesz, że gdybyś tylko chciała, to zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce na moim statku —
— Ciekawe czy nadal będzie twój, kiedy po raz kolejny trzeba będzie naprawić główny napęd — Wtrącił się Rocket, który najwyraźniej podsłuchiwał całą rozmowę od dłuższego czasu.
— Ja się specjalizuje w czymś innym — odbił piłeczkę Star Lord. Robin już wiedziała, dokąd cała ta dyskusja prowadziła. Miała okazję wysłuchiwać tych wymian zdań od czasu, kiedy Strażnicy zgarnęli ją z orbity.
— Prawda, w każdej drużynie potrzebny jest mięczak — Drax zawsze służył błyskotliwym pociskiem skierowanym w męskość "kapitana"
— Nie jestem mięczakiem — Oburzył się Quill, rozglądając się po statku w poszukiwaniu, chociażby jednej osoby, która bohatersko mogłaby wyrwać się na środek i krzyknąć głośne "TO NIE PRAWDA" Nawet w akcie ostatniej rozpaczy spojrzał na Robin, poszukując w niej wsparcia, ale dziewczyna wzruszyła tylko lekko ramionami.
— Dobra panienki, zajmujcie miejsca, bo będziemy lądować.
— Jestem Groot
— Nie Groot, tym razem nie rozbijemy się o żadne skały, a nawet jeśli to przecież Pan Kapitan naprawi statek bez problemu — Powiedział Rocket zasiadając za jednym ze sterów. Robin również zajęła miejsce w kokpicie i zapięła pasy. Z doświadczenia wiedziała, że tak naprawdę ani Quill, ani Rocket nie mieli smykałki do miękkiego lądowania.
— Ja jestem Groot — Robin nie rozumiała co Groot chciał powiedzieć, ale coś jej podpowiadało, że tak samo jak ona nie bardzo wierzył w bezkolizyjne lądowanie. Rudzielec, chociaż lubiła spędzać czas z każdym z drużyny, to Groot napawał ją wyjątkowym zainteresowaniem. Drzewopodobne stworzenie, które potrafiło wypowiedzieć tak naprawdę to jak ma na imię. A mimo to wiele razy to właśnie on ratował ich z opresji. Doskonale pamiętała, jak na samym początku ich znajomości uznała, że drzewiec przecież nie może być najmądrzejszym ze strażników, szybko musiała zmienić swoje zdanie.
— Pamiętajcie, szybka akcja. Lądujemy w Central Parku nie robiąc przy tym żadnych dziur w ziemi, ja wysiadam, a wy wracacie
— Plan kończy się tam, gdzie, Quill chwyta za ster — Skomentował Drax siadając w swoim fotelu. Robin chwyciła się mocniej oparci fotela, kiedy silniki zaszumiały znacznie głośniej, a Ziemia zaczęłą się przybliżać. Ukradkiem zerkała na panel sterujący Quilla, aby upewnić się, że współrzędne, które wpisał, są właściwe. Ostatnie czego potrzebowali to katastrofy, która ściągnęłaby im na głowę federalnych.
— Może trząść, będziemy wchodzić w atmosferę — Dziewczyna lądowała już na kilku planetach, ale pomimo tego nadal nie przywykła do tego nieprzyjemnego uczucia lądowania. Tak jak wówczas tak samo i teraz miała wrażenie, że żołądek podskakuje jej do serca, a zaraz potem na skutek przeciążenia usiłuje wbić się jak najmocniej w jej kręgosłup. W uszach jej szumiało, a w głowie zaczęło niebezpiecznie wirować. Czuła, jak treść jej żołądka zaczyna niebezpiecznie iść do góry i nie windą, a po prostu krętymi schodami, powoli, ale nieubłaganie. Dziewczyna zacisnęła mocno powieki, licząc na to, że brak zmysłu wzroku sprawi, że jej organizm nieco się uspokoi, niestety bogata wyobraźnia w tym przeszkodziła.
— Może zwolnij nieco — Usłyszała głos Rocketa
— Przecież lecę wolno futrzaku.
— Może niech ktoś inny przejmie stery, proszę? — Rzuciła, po czym szybko zasłoniła ręką usta
— Ja jestem Groot
— Nie, proszę tylko nie to, niedawno udało mi się doczyścić tapicerkę — Jęknął Quill, kiedy odwrócił się i dostrzegł twarz Robin, która z odcienia kartki papieru zaczynała przechodzić w zielenie. Robin nie była dobrą kompanką do startu ani lądowania. Za każdym razem historia była dokładnie taka sama. Próbowali chyba już najróżniejszych leków, jakie tylko istniały, w tym te z innych planet, niestety bez efektów.
— Wytrzymaj — Powiedział błagalnym tonem Quill przebijając się przez grubą warstwę chmur, a kiedy to zrobił, oczom Robin ukazał się dobrze znany widok. Małe z tej wysokości wieżowce, stawały się coraz większe. Małe ruszające się punkciki zamieniły się w kolorowe samochody, które jak zwykle blokowały ulice, tworząc niebywałe korki.
— QUILL UWAŻAJ — Krzyknął Drax, a Robin otworzyła szerzej oczy, kiedy zdała sobie sprawę z tego jak blisko znajdowali się ziemi. Ich kapitan usiłował poderwać jeszcze statek, ale ten już pędził w dół, zbliżając się do samego centrum Central Parku. Rudowłosa zasłoniła dłońmi oczy, a potem poczuła silne uderzenie i szarpnięcie. Ryli się przez ziemię, a ludzie uciekali w popłochu, nie wiedząc, co się dzieje.
— NO HAMUJ CYMBALE — Krzyczał raz po raz Rocket
— JA JESTEM GROOT
— JA MAM DOSYĆ! — Dołączyła się do tych okrzyków wściekłości i przerażenia. Dzięki wyobraźni mogła domyślać się, co właśnie myśleli i czuli ludzie, którzy o mało co nie zostali stratowani przez wielki kosmiczny statek. Szczególnie, biorąc pod uwagę ich dosć ciężkie doświadczenia, z przybyszami z innych planet. Ku wyraźnej uldze załogi statek wydawał się zwalniać pod oporem zwałów ziemi, które rozwalał przed sobą.
— No brawo Quill — Odezwał się Rocket jako pierwszy — Teraz idź im powiedzieć, że przybywamy w pokoju.
— Poszło całkiem nieźle, wiecie punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia.
— Hmmm — Mruknęła Robin, odsuwając dłoń od sinych ust — A my siedzimy w statku kosmicznym w centrum Nowego Jorku. Nie jest to najlepszy punkt — Plan był inny, ale jeżeli do czegoś przywykła w towarzystwie tej kosmicznej zgrai, to do tego, że nic nie szło zgodnie z planem.
— O przepraszam, to był twój punkt.
— Mój punkt nie brał pod uwagę zrobienia krateru do wnętrza ziemi.
— Próchno jesteś i tyle.
— JA JESTEM GROOT! — Oburzyło się drzewo.
— Groot mówi, abyś powtórzył to jeszcze raz prosto w jego dziuple — Przetłumaczył Rocket. Nie minęło wiele czasu, a cała załoga po prostu zaniosła się śmiechem.
— Chodźmy, za nim nas wyciągną z tego statku — Powiedziała Robin, odpinając swoje pasy. Nie miała wiele rzeczy do zabrania, tak naprawdę to nie miała nic oprócz fikuśnego czerwonego skórzanego kombinezonu. Zabrała ze swojej kajuty tylko kilka pamiątek, które przypominałyby jej o przygodzie, którą przyszło jej przeżyć. Nie sądziła, że rozstanie się z tą, dość specyficzną drużyną sprawi jej tyle problemu. Kiedy wychodziła razem z nimi ze statku ku przerażeniu przechodniów, którzy chcieli spędzić tylko miły czas w parku, czuła dziwną gulę w gardle, która zaciskała je mocno, sprawiając, że nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa.
— Więc...— Zaczęła cicho, ale kiedy skierowała wzrok na przyjaciół, ponownie zaniemówiła.
— Przecież się nie żegnamy, na pewno jeszcze się spotkamy — Quill był optymistą, zawsze wierzył w szczęśliwe zakończenie bez względu na to jak źle się działo. Robin kiwnęła, tylko głową wprawiając w ruch karminowe włosy.
— Ja jestem Groot
— Groot mówi, że na pewno znajdziesz to czego szukasz, bo ten kto szuka zawsze znajduje — Przełożył na bardziej zrozumiały język Rocket
— Naprawdę trzy słowa tyle oznaczają?
— Noooo...— Zakłopotał się futrzak — Mniej więcej, może coś tam dodałem od siebie...weź, już, zejdź ze mnie — Zakłopotał się Rocket, ale Robin doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć. W jego dość chłodnym słowniku oznaczało to mniej więcej to co "będę tęsknić"
— A ten czarodziej? — Odezwał się Drax — Jesteś pewna, że on tu jest?
— Z tego co Thor mówił to przeżył
— Robin — Quill zbliżył się do niej i spojrzał prosto w lazurowe tęczówki — Thor, on na pewno nie obwinia cię za to wszystko, śmierć jego brata...to nie twoja wina, nie przewidziałaś tego — Próbował jej to wytłumaczyć od dnia, kiedy podjęła decyzję o powrocie na ziemie w celu znalezienia starego znajomego. Jej spotkanie z Thorem po latach nie należało do przyjemnych. Do tej pory słyszała jego krzyk, który oskarżał ją o bycie samolubną egoistką. Chciała uratować Nowy Jork, ale tym samym skazała Lokiego na śmierć. Może gdyby wtedy zmieniła zdanie, Loki nadal by tu był.
— A ja ci powtórzę, jeżeli jest cień szansy, że on gdzieś tam nadal jest, to warto spróbować.
— To może być uganianie się za cieniem. Może pozwól mu już odejść.
— Możliwe — Potwierdziła — Ale nawet cień mi wystarczy.
— Robin zastanów się proszę
— Nie Quill — Przerwała mu stanowczo — To nic takiego, nie ma ryzyka, nie dla mnie. Nic nie stracę, bo wszyscy, których znałam, którzy wpłynęli na to, jaka jestem, ich już nie ma. Jeżeli zniknę, nikt nie będzie rozpaczać
— A my? — Zapytał się, a w jego oczach wymalował się wyraźny smutek — My to słaby powód, aby zostać? — Robin opusciła głowę w dół. Nie chciała, aby tak to zabrzmiało, nie było też to prawdą. Opuszczała ich z ciężkim sercem, ale nie mogła się wycofać. Nie byłaby w stanie żyć dalej normalnie
— Przykro mi, że tak uważasz, ale nie zrozumiecie tego
— No tak...co ja, kosmiczny paker, szop i drzewo mogą rozumieć. Idziemy chłopaki — Powiedział po czym zaczęli kierować się w stronę statku. Robin zmarszczyła lekko brwi, a w lazurowych tęczówkach pojawiły się łzy, którym tak jak zawsze nie pozwoliła popłynąć
— Ej chłopaki, nie chcę w takim nastroju się rozstawać
— Ja jestem Groot — Odpowiedziała drzewo, ale Rocket nie przetłumaczył już tego. Wszyscy wsiedli do statku, a Robin mogła tylko obserwować przez szybę, jak zajmują swoje miejsca. Quill rzucił jej tylko krótkie, ale przepełnione żalem spojrzeniem, a zaraz potem silniki zostały odpalone, i kosmiczna maszyna wzbiła się w powietrze. Rudzielec przez dłuższą chwilę wodziła za nią wzrokiem, aż do momentu kiedy nie zniknęła jej z pola widzenia.
— Myślicie, że nie chciałabym zostać? — Powiedziała cicho sama do siebie
Nie była do końca pewna ile czasu zajęło jej znalezienie właściwego miejsca. Nowy Jork podczas jej nieobecności wydawał się być dużo większy, a już na pewno bardziej zatłoczony. Wszystko wydawało się być znajome, ale jednocześnie dziwnie obce. W wielu miejscach kryły się cienie wspomnień czasów, kiedy czuła się naprawdę dobrze, kiedy faktycznie zaczynała wierzyć w to, że znalazła dla siebie miejsce. Doskonale pamiętała jak robiła Starkowi wyrzuty. Krzyczała, że nie chce być bohaterem, żę nigdy nie zostanie Avengersem, a teraz...odała by wszystko, aby te czasy wróciły. Aby Kapitan Ameryka ponownie zwrócił jej uwagę na słownictwo, chociaż usłyszeć przemądrzały głos Starka, który chwaliłby się nowym wynalazkiem. Tęskniła nawet za licznymi siniakami, których nie szczędziła jej Natasha. Tęskniła za Clintem, który chociaż był starym dziadem, to potrafił ją rozruszać.
— Ehhh daj spokój, już ich nie spotkasz, są już tylko wspomnieniem — Mruknęła do siebie i wsadziła dłonie do kieszeni kombinezonu, który przykuwał uwagę przechodniów, ona jednak nie przejmowałą się tym. Jej cel był prosty dostać się do sanktuarium, w którym miała nadzieję nadal przebywał Strange, jedyna i ostatnia jej nadzieja. Serce jej załomotało szybciej, kiedy stanęła przed drzwiami jego domu...a przynajmniej tak się jej wydawało, że tam mieszkał. Nigdy jakoś nie miała okazji, aby zapytać się o to. Uniosł dłoń zamkniętą w piąstkę, ale nim jej kłykcie spotkały się z drewnianą powierzchnią drzwi, te uchyliły się same z głośnym piskiem.
— Szpaner — Mruknęła i przeszła próg. Ku jej wyraźnemy zdziwieniu sanktuarium wyglądało dokładnie tak samo jakim widziała je ostatni raz. Nawet sławetny kocioł przeznaczenia, który o mało co nie posłużył jako naczynie na jej wymiociny stał w tym samym miejscu i tak samo zakurzony
— Nie — Usłyszała znany jej głos, a kiedy skierowała wzrok na szczyt schodów dostrzegła tego, którego szukała. Strange wydawał się nie przejmować upływającym czasem. Nadal młodo wyglądająca pociągła twarz wydawała się nie zyskać ani jednej nowej zmarszczki. Bystre błękitne tęczówki tak samo jak przy pierwszym spotkaniu tak samo teraz wydawały się lustrować jej duszę. Strój był dziwny jak zawsze przyozdobiony czerwoną peleryną
— Posiwaiłeś — Powiedziała, zatrzymując wzrok na jego włosach, które chociaż idealnie ułożone nie wyglądały już tak dobrze jak niegdyś
— Wiem po co tu przyszłaś i moja odpowiedź brzmi Nie
— Oj Strange no weź
— Multiversum to nie album, do którego można zaglądać kiedy się chce — Mężczyzna zaczął schodzić powoli po schodach prezentując przy tym swoją czerwoną pelerynę, która łopotała złowrogo na niewidzialnym wietrze — Po za tym, Avengersi zrobili maszynę czasu, to jest bezpieczniejsze
— Możliwe, gdyby ta maszyna nadal istniała. Rozwalili ją, aby nikogo nie kusiło. Strange
— Dla ciebie Panie Strange — Robin przewróciła oczami, ale wiedziała, że musiała zagrać w jego grę, aby coś ugrać
— Dobrze, Panie Strange — Ledwo ostatnie litery opuściły jej usta, a po jej plecach przebiegł dreszcz zażenowania. Z jego ust brzmiało to dziwnie, a z jej już kompletnie. Nie umknął jej uwadze również grymas na twarzy czarodzieja, który był jednak zbyt dumny na to, aby przyznać się, że jest to dziwne
— Straciłam coś, kogoś...nie wiem czy przez głupotę, czy przez błędy, czy tak miało być. Nie chcę zmieniać przeszłości, ale chcę tylko się przekonać, że gdzieś jest rzeczywistość w której żyje
— Lokiego już nie ma, i powinnać dać mu odejść
— Gadasz jak Quill — Oburzyła się nagle, a w jej lazurowych tęczówkach przez chwilę przemknęły iskierki żaru
— Nadal masz problem z mocą?
— Tak trochę, ale...
— I ty chcesz udać się do Multiversum
— Nie do wszystkich wymiarów, tylko do jednego. Jedno małe zaklęcie to wszystko czego potrzebuje — Liczyła na to, że doktorek się zgodzi, jeżeli nie wówczas jej droga tutaj mogła się okazać bezowocna, a co gorsza nie miała nawet jak wrócić do nowych przyjaciół
— A jak chcesz wrócić?
— Wyciągniesz mnie jakoś, proszę...chcę tylko raz go zobaczyć, usłyszeć jego głos. Jeden ostatni raz — Mężczyzna zacisnął usta w wąską linię. Nie mówił nic, ale Robin wiedziała, żę jakimś cudem go przekonała. Strange odwrócił się na pięcie i ruszył ponownie schodami do góry. Nie musiał nic mówić, aby Robin posłusznie udała się zaraz za nim. Przeszli przez kilka korytarzy, aż doszli w końcu do jednych zamkniętych drzwi. Robin a ich powierzchni dostrzegła jakieś tajemnicze symbole, których znaczenia nie znała. Strange wyciągnął dłoń i przejechał po żłobieniach a te zajarzyły się błękitną poświatą. Zamek w drzwiach szczęknął głośno, a te uchyliły się skrzypiąć odrobinę.
— Właź — Ponaglił ją czarodziej. Ku wyraźnemy zdziwieniu Robin pomieszczenie było puste i osnute kompletną ciemnością
— Nie zapłaciłeś za prąd? — Zapytała się chcąc rozluźnić nieco atmosferę
— Ważne, abyś podczas przenosin nie zawracała sobie głowy innymi rzeczmi. Masz skupić się tylko na tym jednym celu — Odpowiedział i pstryknął palcami. Na ziemi pojawił się świecący na żółto krąg w który zostały wpisane bardzo podobne symbole co na drzwiach.
— Wejdź do środka zamknij oczy i skup się i spróbuj utrzymać swoją moc na wodzy — Powiedział, a Robin spojrzała wyraźnie przerażona w jego stronę
— Co? — Mruknęła, ale nim zdążyła dokończyć swoją myśl, Strange zaczął już układać przedziwne pieczęcie, których znaczenia nie rozumiała — Wiesz, może jednak to nie był taki dobry pomysł —
— Przymknij się i skup się na celu — Wycedził przez zaciśniętę zęby. Rudowłosa przymknęła niechętnie powieki, czując jak jej ciało zaczyna się rozgrzewać, a jej ciało jakby wirowało. Próbowała się skupić, sięgała pamięcią do najdalszych zakków jej umysłu, aby tylko dostrzec te zielone tęczówki, które tak bardzo chciała ujrzeć. Emocje były zawsze jej wrogiem, również w tym momencie. Za żadne skarby nie była w stanie się skupić na celu. Zamiast tego czuła strach, oraz wątpliwości, które zaczęły nnią targać. Może Quill miał rację, może nie powinna była podejmować tej decyzji, może uganiała się za cieniem, echem przeszłości, które nie da jej w żaden sposób wolności.
— SKUP SIĘ! — Usłyszała krzyk Doktora. Zacisnęła mocniej powieki, a potem poczuła, że leci, ale nie unosi się...tylko dosłownie leci w dół jakby przez jakiś tunel. W uszach jej świstało, przez moment wydawało się jej również, że słyszy jakieś strzępki rozmów. Przez zamkniętę oczy widziała smugi kolorowego światła...aż w końcu poczuła jak uderza plecami o twardą ziemię wzbijająć przy tym tumany kurzu.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
– Vali, Narvi! – po korytarzu rozniósł się głos nawoływania.
Addie wyjrzała zza progu przestronnej łazienki i z zniecierpliwioną miną spojrzała w kierunku pokoju, z którego dochodzą wesołe dziecięce śmiechy.
– Chłopcy! Czekam! – rzuciła w przestrzeń, po czym znów zniknęła w pomieszczeniu obłożonym równymi białymi kafelkami.
Blondynka przyklęknęła przed dużą wanną lekko pochylając sylwetkę nad dziewczynką, która ubrana była w różowy, puchaty szlafrok.
Kobieta dokładnie wytarła wilgotne blond włosy córki, następnie założyła na jej główkę kaptur od szlafroka.
– Gotowe kochanie – powiedziała z uśmiechem Adelaide.
Drobne ręce oplotły jej szyję zamykając w mocnym, jak na sześcioletnie dziecko, uścisku.
– Dziękuję mamo – powiedziała tuląc się do matki.
– Zmykaj do pokoju. – powiedziała wypuszczając córkę z objęć.
Dziewczynka z uśmiechem ruszyła przez łazienkę ostrożnie stawiając każdy krok przez wilgotną podłogę.
Kiedy zniknęła za drzwiami Addie nachyliła się do wanny by wyciągnąć korek zatykający odpływ. Gdy woda zaczęła powoli obniżać swój poziom do łazienki wbiegło dwóch szalejących chłopców.
– Mamo, mamo, wujek Thor ma przyjechać, słyszałaś? – przekrzykiwali się skacząc z podekscytowania.
Kobieta stanęła na równe nogi. Założyła dłonie na biodra i spojrzała surowym wzrokiem na synów, których entuzjazm zaczął powoli zanikać pod ciężarem wzroku rodzicielki.
– Słyszałam. Wasz wuj przyjedzie dopiero pojutrze więc oszczędzajcie siły na jego przywitanie. Umyjcie zęby – rzekła zerkając raz na jedną, raz na drugą buzię, które były niemal identyczne.
Intensywnie zielone oczy, które przypominały błyszczące w słońcu szmaragdy, czarne loki opadały na ich twarze.
Addie nie mogła się nadziwić jak bardzo jej synowie są podobni do Lokiego. Nie dość, że chłopcy byli bliźniętami, to odziedziczyli po ojcu mnóstwo cech wyglądu i charakteru, dzięki, którym nie dało się ich pomylić z żadnymi innymi dziećmi, których swego czasu zaczęło coraz więcej przybywać do Nowego Asgardu.
– Ale mamo – jęknęli chłopcy.
Kobieta odwróciła się w stronę umywalki. Nałożyła pastę najpierw na czerwoną szczoteczkę, a później na niebieską. Z kamiennym wyrazem twarzy wyciągnęła szczoteczki przed małoletnich.
– Wiecie, że szczerbaci książęta nie mają szans w zdobywaniu dziewczęcych serc? – dodała, kiedy zobaczyła naburmuszone miny na niewielkich twarzach.
Chłopcy stanęli przed umywalką i zaczęli posłusznie szorować zęby.
Gdy Addie nabrała pewności, że jej polecenie zostało wdrożone, zajęła się wycieraniem podłogi po kąpieli najmłodszej córki, która dzisiejszego wieczora wymyśliła nową zabawę polegającą na rozchlapywaniu wody z wanny.
– Kto zdrowy na umyśle chciałby się zadawać z dziewczynami? – prychnął Vali, a z pomiędzy jego ust zaczęła uciekać strużka śliny pomieszana z dziecięcą pastą do zębów.
Blondynkę rozbawił komentarz syna co próbowała ukryć zagryzając dolną wargę powstrzymując śmiech.
– Właśnie. Dziewczyny są ohydne – zawtórował bratu Narvi.
– Cóż.... – westchnęła kobieta rozwieszając na kaloryferze mokry ręcznik. – Pogadamy za dziesięć lat, kiedy zaczniecie zapraszać do domu koleżanki – dodała z cwaniackim uśmiechem przyglądając się swoim pociechom.
Kiedy chłopy wybiegli z łazienki, kobieta omiotła spojrzeniem pomieszczenie zostawiając względny porządek, zgasiła światło i udała się do pokoju, który zajmowała Asa.
Dziewczynka spała wtulona w swojego ukochanego pluszowego, szarego kotka.
Addie uśmiechnęła się delikatnie po czym zamknęła drzwi od pokoju.
W sypialni chłopców nadal paliło się delikatne światło, a zza zamkniętych drzwi słychać było cichy, spokojny głos.
Na ustach kobiety znów zagościł słaby uśmiech. Była zmęczona. Pogodzenie prowadzenia szkoły tańca i obowiązkami władczyni miasteczka, które prężnie zaczęło się rozwijać i do tego być matką dla trójki dzieci było bardzo wyczerpujące.
Gdy upewniła się, że wszystkie obowiązki zostały wykonane jak trzeba blondynka wzięła relaksującą kąpiel.
Chciała choć na chwile zapomnieć o troskach jakie kłębiły się w jej głowie od jakiegoś czasu. Adelaide bardzo dbała o spokój rodziny i miasteczka. Po tylu latach burzliwych przeżyć jedyna czego pragnęła to żyć w spokoju.
Frigga nauczyła Addie jak czytać z run. Blondynka regularnie pytała magiczne symbole o to co przyniesie najbliższa przyszłość. Od jakiegoś czasu wyrok run nie podobał się księżnej. Za każdym razem wypadał ten sam zestaw symboli. Oznaczał przemianę, daleką podróż, niebezpieczeństwo, poszukiwania.
Kobieta z każdym dniem była coraz bardziej spięta. Cały czas miała wrażenie, że coś nadchodzi, ale nie umiała skonkretyzować swoich obaw.
Po skończonej kąpieli, ubrana jedynie w krótką, czarną halkę wyszła na taras, który wychodził od jej sypialni. Założyła ręce na piersi, gdy przeszedł ją chłodny powiew wieczornego wiatru. Utkwiła wzrok z falach, które rozbijały się na klifowym brzegu. Po chwili zaczęła bawić się złotym medalionem, który nieprzerwanie nosiła na swojej szyi. W środku bogato zdobionej ozdoby znajdowały się zdjęcia całej jej rodziny. Rodziny, którą w końcu udało jej się założyć.
Nagle poczuła jak jej nagie ramiona otula ciepły materiał puchatego koca. Chwile później jej talie objęły silne męskie ramiona.
Uśmiechnęła się, gdy broda męża spoczęła na jej ramieniu,
– Śpią? – zapytał przyciskając ciało żony do swojego.
– Tak. Chłopcy wpadli w euforię, gdy usłyszeli, że przyjeżdża Thor. Chciałabym mieć choć cześć ich niekończącej się energii – mruknęła powstrzymując ziewniecie.
– Po kimś to mają… – stwierdził brunet wypuszczając żonę z objęć.
Stanął tuż obok niej i oparł dłonie na metalowej barierce.
– Jak spotkanie? – próbowała go zagadać. Wiedziała, że jeżeli Loki zacznie się jej przyglądać zaraz wyczuje, że coś jest nie tak, a nie miała najmniejszej ochoty, rozmawiać o swoich obawach przed położeniem się spać.
– Uzgodniliśmy ostatnie szczegóły. Wszystko jest w najlepszym porządku. – odpowiedział zawieszając wzrok na twarzy żony.
Wiedział, że go nie słuchała.
Coś ją trapiło.
– Powiesz mi co się dzieje? – spytał szturchając delikatnie jej ramię.
– Co? – zdziwiła się blondynka.
Kiedy spojrzała w przenikliwe oczy męża wiedziała, że nie odpuści.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
– Od jakiegoś czasu… – zaczęła niepewnie. Nie do końca wiedziała, jak przekazać Lokiemu swoje obawy. Kobieta westchnęła spuszczając wzrok na swoje stopy.
– Hej, możesz mi powiedzieć o wszystkim, przecież wiesz. – miękki ton jego głosu nieco uspokoił szalejące myśli Addie.
– Sama nie wiem co się dzieje, ale wiem, że coś ma się niedługo wydarzyć – odpowiedziała podnosząc wzrok na męża.
– Co takiego?
– Ostatnimi czasy, runy pokazują mi jedną kombinację. Za każdym razem, te same symbole. Nie jest to dobra wróżba – wyznała zdenerwowana. Nabrała kolejny głęboki oddech w płuca.
Loki złapał żonę za rękę i delikatnie ścisnął jej palce.
Addie poczuła jak chłód jego skóry zaczyna ją uspokajać.
– Runy mówią o dalekiej podróży, zmianach, poszukiwaniach. Boję się, bo… bo ja nie chcę żadnych przygód Loki. Jest mi tu dobrze – w jej oczach zatańczyły łzy. – w końcu jesteśmy razem po tylu przeciwnościach. Czy ja naprawdę za dużo wymagam? Chcę tylko żyć w spokoju, z wami.
– Nikt nie zasłużył sobie na spokojne życie tak jak ty. – powiedział Loki wpatrując się w oliwkowe oczy poślubionej sobie kobiety.
Przyciągnął ją do siebie i zamknął w mocnym uścisku.
– Nie przejmuj się tym. Runy to tylko znaczki na kościach. Co one tam wiedzą? – prychnął próbując choć trochę rozładować napięcie.
Addie uśmiechnęła się półgębkiem wtulając się w tors męża.
– Niezależnie co nas czeka… - ciągnął książę – Będę przy tobie, przy naszych dzieciach. Damy sobie radę ze wszystkim. Ufasz mi?
– Zawsze – odpowiedziała kobieta.
– Chodź, czas odpocząć – powiedział brunet składając pocałunek na czole żony.
…
Addie obudziła się z silnym napadem gorąca. Cała była mokra od potu, nie mogła złapać oddechu. Jej ciało zaczęło drżeć.
– Co się dzieje? – zmartwiła się.
Powoli podniosłą się z łóżka, na którym nadal spał Loki. Kobieta niemal bezgłośnie wyszła z sypialni zabierając ze sobą czarny satynowy szlafrok.
Zeszłą do kuchni, gdzie nalała sobie wody. Wypiła duszkiem całą zawartość szklanki, którą po chwili odłożyła na blat. Jednak uczucie gorąca nadal było bardzo silne.
Księżna nie zastanawiała się długo nad kolejną próbą ochłodzenia ciała. Założyła szlafrok i wyszła na ganek. Dopiero chłód nocy przyniósł jej ukojenie. Kobieta usiadła na schodkach prowadzących do domu.
Zamknęła oczy, gdy zaczął jej dokuczać nieznośny ból głowy.
Nagle poczuła coś dziwnego. Nieznana jej energia z niesamowitą prędkością zaczęła rosnąc wokół niej. Miała wrażenie, że ta energia szuka właśnie jej. Magia była niemal wyczuwalna w powietrzu.
Zerwał się silny wiatr. Kobieta zauważyła jak przestrzeń przed nią zaczyna się zagęszczać jakby pokrywała się mgłą. Później pojawiło się pierwsze pęknięcie, z którego zaczęło wydobywać się bladoniebieskie światło. Serce kobiety zaczęło bić z zawrotną prędkością. Addie powoli ruszyła w stronę lewitującego pęknięcia. Odniosła wrażenie, że słyszy głos dobywający się z wnętrza światła. Powoli stawiała kolejne kroki. Pęknięcie zaczęło się powiększać, aż w końcu przed niczego nieświadomą księżną powstał portal energetyczny.
Był piękny.
Adelaide wyciągnęła dłoń w stronę portalu, niesiona hipnotycznym szeptem, którego nie rozumiała. Kiedy jej palce już miały musnąć unoszącą się powłokę zza siebie usłyszała przeraźliwy krzyk.
– Addie! Odsuń się od tego!
Kiedy kobieta odwróciła głowę w stronę głosu zobaczyła Lokiego stojącego w dresowych spodniach i mieczem w dłoni. Jego wzrok był skupiony na żonie.
– Loki – powiedziała próbując opuścić dłoń, którą jeszcze przed chwilą chciała dotknąć nieznanej energii.
Jej dłoń została jednak na miejscu. Jej palce zostały oplecione przez błękitne nici wydobywające się z portalu.
Spanikowała.
Złapała wolną dłonią za uwięzione ramię i zaczęła się szarpać.
– Nie, nie… – jej ciało zaczęło drżeć z przerażenia.
Błękitne macki ciągnęły ją w stronę pęknięcia w powietrzu.
– Loki! – zawołała błagalnie.
Po chwili poczuła silny uścisk dłoni na swoim ramieniu. Loki ciągnął z całej siły, ale jego im mocniej próbował wyrwać żonę, tym silniejszy był uścisk macki.
Addie opadła z sił. Jej prawą dłoń ciągnęła błękitna, świecąca energia. Lewą dłoń trzymał mężczyzna, którego kochała całym sercem.
Loki czuł, że dłoń żony zaczyna mu się wyślizgiwać z uścisku.
– Nie, nie, nie pozwolę – warknął po czym pociągnął jeszcze raz.
Prawa dłoń Addie utonęła już w niebieskim niebycie. Kobieta poczuła, jak zaczyna palić ją całe ciało.
Krzyknęła.
Ze łzami w oczach spojrzała w przerażoną twarz męża. Wiedziała, że musi się pożegnać. Nie miała już siły się opierać.
– Wrócę – załkała.
– Znajdę cię – jęknął Loki.
Pomimo mocnego uścisku boga kłamstw drobna dłoń Adelaide wyślizgnęła się z jego uścisku. Książe upadł na ziemię. Zanim zdążył się podnieść po portalu nie było już śladu. Razem z nim zniknęła Adelaide.
…
Obudził ją ostry ból pleców. Grymas ozdobił jej twarz, gdy powoli odwrócił się na brzuch.
– Kur… - z pomiędzy jej ust uciekło rozpaczliwe jęknięcie.
Obite plecy, na które za pewnie upadła lądując na piaszczystym podłożu nieprzerwanie dawały o sobie znać.
Blondynka podniosła się do siadu i rozejrzała niepewnie. Jednego była pewna, nie znajdowała się już w domu, Nowym Asgardzie.
Z każdej strony otaczały ją wysokie drzewa, niebo mieszało się w odcieniach szarości.
– Loki – załkała.
Spojrzała na swoje dłonie. Na lewym nadgarstku widniał czerwony ślad palców, który został po mocnym uścisku męża.
Addie zamknęła oczy i zajrzała w głąb siebie. Rozpaliła swoją energię i wypuściła falę energii sprawdzając, czy na pewno jest sama.
Wyczuła coś. Ponownie rozejrzała się wokół siebie.
Kilka metrów dalej spostrzegła leżącą postać.
– Szlag – syknęła podnosząc się z ziemi.
Szybkim krokiem podeszła do leżącej postaci. Uklęknęła przy nieprzytomnej dziewczynie, której włosy wyglądały jak rozszalałe płomienie.
– Hej! – zawołała Addie szturchając nieznajomą.
Przyłożyła ucho do jej piersi. Po chwili usłyszała miarowe bicie serca.
Uniosła sylwetkę i po raz kolejny rozejrzała się po lesie.
– Halo! Jest tu kto?! – krzyknęła.
Nie otrzymała odpowiedzi.
Znów skupiła się na nieprzytomnej rudowłosej. Położyła dłoń na środki jej klatki piersiowej.
– Pobudka – powiedziała, po czym z pomiędzy jej palców uciekła fala energii, która wniknęła w ciało drugiej dziewczyny.
Addie poczuła jak na jej dłoni zaciska się uścisk gorącej dłoni. Z krzykiem wyrwała rękę i przeturlała się do tyłu zwiększając odległość od nieznajomej.
Offline
W powracającej świadomości najpierw dał o sobie wyrazisty ból głowy, a zaraz potem promieniujący w dół jej ciała ból pleców. Mimo to nie poruszyła się nawet o milimetr. Leżała z zamkniętymi oczami wsłuchując się uważnie w otoczenie. W pierwszej kolejności uderzył ją w nozdrza gryzący zapach piasku, ale również charakterystyczna świeża woń lasu. Wiatr cicho zaszumiał w jej uszach, poruszając czerwonymi niczym języki rozszalałego ognia włosami. Poruszyła, nieznacznie dłonią zginając palce. Znajdowała się zdecydowanie na stabilnym gruncie, a po grubej warstwie ziemi, oraz skrawków gałęzi i liści, które przedostały się, pod jej paznokcie wizja lasu stała się jeszcze bardziej wyraźna. Gdzieś z oddali zupełnie tak jak za ściany dobiegł do niej szelest, jęk, a zaraz potem tajemniczy głos, którego nie rozpoznawała. Uznała to za omamy, które na pewno musiały wyniknąć przez zaklęcie Strange'a. Zaniepokoiła się dopiero w momencie w którym, poczuła, jak ktoś ją szturcha, a potem kładzie dłoń na klatce piersiowej, co sprawiło, że zareagowała niemal natychmiastowo. Chwyciła dłoń tej osoby w nadgarstku, uwalniając przy tym niewielki impuls gorąca, na tyle niewielki, aby nie zrobić tej osobie większej krzywdy, ale na tyle duży, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Robin dźwignęła się szybko z ziemi, a w jej dłoń zapłonęła żywym ogniem, gotowa do potencjalnej walki. Czerwonowłosa wpatrywała się w blondynkę, która teraz znajdowała się kawałęk od niej. Szybko zdała sobie sprawę z tego, że jej zmysły mówiły prawdę. Faktycznie znajdowały się w jakimś przedziwnym lesie, w którym ona zdecydowanie jeszcze nigdy nie była, a przynajmniej tak się jej wydawało.
-Kim jesteś?- Zapytała się po chwili milczenia, trzymając swoją dłoń cały czas pochłoniętą ogniem, tak na wszelki wypadek. Zdała sobie sprawę z tego, że mogła tak naprawdę skonkretyzować swoją potrzebę, a w dodatku wydawało się jej, że czarodziej coś za łatwo uległ jej namową. Przeważnie stawiał się przez jakiś czas, trzeba było użyć naprawdę dobrych argumentów, i to nie tych, które działały na najniższych emocjach takich jak współczucie. Tym bardziej że Strange i typowo ludzkie emocje, to raczej było rzadkością. Czuła, że musiał mieć w tym co zrobił jakiś interes. Teraz miała na głowie, jednak zgoła inne problemy
-Odpowiadaj, chyba, że chcesz zostać skwarką- Ponagliła blondynę, która wydawała się wpatrywać w nią jak ciele w malowane wrota. Z natury nie była na tyle agresywna, aby chcieć zrobić komuś krzywdę. Jednak czas spędzony z Avengersami sprawił, że zaczęła podchodzić nieco inaczej do każdej osoby, którą spotkała na swojej drodze. Szczególnie że nie każdy był dobry. Jeżeli w jej rzeczywistości byli i źli i dobrzy, to dlaczego w innych miałby panować inny podział, a jej nie widziało się ginąć w obcym sobie multiversum, chociaż nawet nie wiedziała, czy to czego teraz doświadczała to było faktycznie to.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Zimno bijące z piaszczystego podłoża sprawiło, że ciałem Addie wstrząsnął dreszcz. Blondynka z całych sił próbowała ograniczyć ruchy ciała, aby żadnym gestem nie sprowokować nieznajomej. Księżna znajdowała się w niezbyt dogodnej pozycji do jakiejkolwiek obrony. Jej refleks i zwinność zostałyby poddane na ogromną próbę. Odkąd urodziła Asę kobieta porzuciła mordercze treningi i jedynie od czasu do czasu ćwiczyła by całkowicie nie zgubić formy wojowniczki.
Jej półnagie ciało było wystawione na chłód wiatru i piaszczystego podłoża. Oprócz doskwierającego zimna czuła ból poparzonej dłoni. Bała się jednak odwrócić wzrok nawet na chwilę, żeby sprawdzić stan poparzonej skóry. Jednak mrowienie na skórze jakie poczuła zaalarmował ją, że poparzenie zaczęło się już goić.
Płonąca dłoń rudowłosej dziewczyny skutecznie skupiała całą jej uwagę. Addie próbowała przypomnieć sobie choć jedną „złotą” radę Lokiego, który nie szczędził ich na każdym kroku ich wspólnego życia. Blondynka często przysłuchiwała się lekcjom męża, który uczył ich synów wszystkiego co sam wiedział o czarach, urokach i zaklęciach, gdy ci wykazali predyspozycję do nauki. Płonące ciało, którego nie trawił ogień oznaczało tylko jedno. Magia ognia. Myśląc o ogniu przychodziło jej do głowy tylko jedno słowo „nieprzewidywalność”.
Kolejny powiew wiatru skutecznie rozproszył jej myśli. Kobieta objęła się ramionami, a z pomiędzy warg uciekło syknięcie towarzyszące dzwonieniu zębami.
Wzięła głęboki oddech wdychając zapach lasu. Miała dwa wyjścia. Albo przywołać zbroję, żeby móc się obronić przed potencjalnym atakiem, albo spróbować podejść do sprawy pokojowo i przekonać rudą, że nie jest jej wrogiem.
Addie zawsze szukała pokojowego rozwiązania problemu. Tym się szczyciła. Dzięki jej dyplomatycznym umiejętnościom udało się nawiązać współpracę między Nowym Asgardem, a całym światem. Ludzie zawsze jej ufali, a odkąd otrzymała swoją moc, dar przekonywania stał się coraz bardziej skuteczny.
Gdyby Loki tu był, kazałby jej się bronić. Jednak nieznajoma nie zaatakowała, co dało Addie nadzieję, że i ona nie ma złych zamiarów.
– Spokojnie. Nie mam złych zamiarów – powiedziała powoli podnosząc się z ziemi.
Starała się zachować spokój. Przeniosła na chwilę wzrok na błękitne oczy dziewczyny.
Blondynka ostrożnie rozejrzała się dookoła. Las na pierwszy rzut oka wydawał się najbardziej pospolitym zbiorowiskiem drzew. Jednak, kiedy wiał wiatr, dało wyczuć się coś innego. Tajemnicza woń zmieszana z wilgocią ściółki i zapachem drzew nie pozwalało zapomnieć, że znalazły się z całkiem obcym sobie miejscu.
Szlafrok kończący się w połowie uda nie dawał ani grama ciepła. Addie jęknęła cicho i znów objęła się ramionami.
– Wiem, że nie masz żadnego powodu by mi ufać, ale jak widzisz… – szybkim wzrokiem obrzuciła ledwo okryte ciało.
– Nie mam przy sobie żadnej broni. Nie musisz się mnie bać, serio… ja tylko chcę wiedzieć co się tu dzieje i wrócić do domu – blondynka znów spojrzała na rozpaloną dłoń nieznajomej.
– Może porozmawiamy spokojnie, ok? – spytała mając cichą nadzieję, że w żaden sposób nie sprowokowała dziewczyny stojącej kilka kroków od niej. Nie chciała walczyć. Jeżeli istniał choć cień nadziei na porozumienie, musiała spróbować. Lepiej w nieznanym miejscu zacząć od szukania sojuszników, a nie wrogów.
– Ja zacznę… mam na imię Addie
Offline
Rudzielec nie spuszczał wzroku z blondynki. Lustrowała każdy jej ruch, nawet ten najmniejszy. Była gotowa do rozpoczęcia walki, gdyby tylko dziewczyna dała jej do tego powód. Jej towarzyszka, jednak nie wydawała się chętna do rozpoczynania jakiej kolwiek awantury. Robin opuściła dłoń, w której płomień wygasł. Nie zmniejszyła, jednak dystansu pomiędzy nimi. Blondynka w jednym miała rację. Nie miała żadnego powodu, aby jej ufać, ale również nie mogła z góry zakładać, że chciała zrobić jej krzywdę. Gdyby faktycznie głównym jej celem był atak, już dawno by to zrobiła.
-Robin- Odpowiedziała krótko. Zaczęła się rozglądać uważnie dookoła. Chciała znaleźć chociaż jeden charakterystyczny punkt tego miejsca, aby móc określić gdzie się w tej chwili znajdowała. Niestety miejsce wydawało się być jej zupełnie obce. Las wydawał się nie różnić niczym od innych lasów, w którym przyszło jej bywać.
-Strange...coś ty zrobił- Mruknęła do siebie, odczuwając nagłą chęć sprawdzenia, czy ta jego magiczna pelerynka była ognioodporna.
-Dobra...Robin, spokojnie- Musiała szybko ustalić gdzie się znajdowała, oraz co się wydarzyło. W jej planie wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej. Powinna wylądować w rzeczywistości, w której chciała, a zamiast tego stała po środku lasu w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Rudowłosa skierowała na nią spojrzenie i przyjrzała się jej z wyraźnym zainteresowaniem.
-Dość nietypowy strój jak na spacery po lesie- Powiedziała, wskazując dłonią na jej szlafrok. Nie mniej już ta poszlaka była w stanie jej dużo powiedzieć. Czy Addie również trafiła tutaj przez przypadek, czy może to Strange w jakiś dziwny sposób zakrzywił różne rzeczywistości. Jeżeli tak kto kto wie, co jeszcze przeniosło się razem z nimi do tego piekielnego lasu.
-Dobra- Powiedziała po chwili milczenia, po czym podeszła do dziewczyny, ale tylko po to, aby ją wyminąć -Nie wchodź mi w drogę- Rzuciła tylko jej na odchodne. Miała prosty plan. Musiała znaleźć jakieś wzniesienie, najwyższy punkt w lesie, aby móc się rozejrzeć i dzięki temu ustalić gdzie była, oraz w którą stronę powinna się udać, aby wyjść z tego piekielnego lasu.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Kiedy rudowłosa minęła Addie, blondynka podążyła za nią wzrokiem. W pierwszej chwili zaskoczyła ją wypowiedziana z ust towarzyszki przestroga. Nie miała czasu na głębsze rozważania. Musiała działać, jeśli nie chciała zostać w tej puszczy zupełnie sama.
– Hej! – zawołała. – Zaczekaj!
Księżna nie zamierzała zostać sama. Do głowy przyszła jej myśl, że we dwie lepiej sobie poradzą. Mimo że znają się od minuty, kobietę ogarnęło przeczucie, że Robin może pomóc jej wydostać się z tego cholernego lasu. Musiała spróbować, zawiązać sojusz, chociażby tymczasowy. Magiczka posługująca się ogniem mogłaby być potężnym sojusznikiem, co może się przydać podczas podróży. Oddalająca się postać Robin zmotywowała ją do działania.
Blondynka podniosła się z ziemi. W myślach podziękowała przodkom, że przed wyjściem z domu założyła buty. Przynajmniej stopy nie będą okaleczone, podczas przeprawy przez krzaki. Podmuch wiatru zaatakował jej ciało, co sprawiło, że kobieta skuliła się obejmując się ramionami.
– Wiesz co tu się dzieje? Gdzie jesteśmy? Proszę… – wzięła głęboki oddech próbując zapanować nad drżącym głosem. Nie tyle z zimna, co z targających nią emocji. Kobieta czuła, że je moc zaczyna się budzić, choć wcale jej nie wzywała. Od lat nie traciła kontroli, ale fakt, że znalazła się w całkiem obcym sobie miejscu, była zmęczona i przestraszona, nie działał na jej korzyść.
– Coś porwało mnie spod domu, w środku nocy. Chce tylko znaleźć drogę powrotną. Może się mylę, ale wydaje mi się, że też nie zamierzałaś tu trafić. Skoro los nas ze sobą zetknął, to czemu tego nie wykorzystać. Możemy sobie pomóc. Wyjdziemy z lasu i każda pójdzie w swoją stronę, ale błądzenie na ślepo w pojedynkę nie jest zbyt bezpieczne. Co ty na to? – blondynka zakończyła wypowiedź głośnym szczęknięciem zębów. Tak bardzo chciała przywołać zbroję, która ochroniłaby ją przez zimnem. Nie mogła teraz tego zrobić. Nie, kiedy próbuje dotrzeć do jedynej osoby, która być może jej pomoże. Nie mogła zaprzepaścić swojej okazji. Gdyby przywołała zbroję teraz wszystko mogłoby runąć i Robin nie dałaby jej szansy. Straciłaby zaufanie jeszcze zanim zdobyłaby jego zalążek. Nie mogła na to pozwolić. Chciała stąd wyjść, wrócić do domu, do swojego idealnego życia.
Offline
Pomimo niesprzyjających warunków pogodowych, to właśnie brak kontroli nad mocą najmocniej irytował blondynkę. Jednoczesne skupianie się na skumulowanej energii i kroczenie w dzikiej puszczy nie było łatwym zadaniem. Łydki kobiety zaczęły zdobić pierwsze otarcia i zadrapania, które pojawiały się, kiedy odkryte nogi zaczęły ocierać się o gałęzie krzewów.
Poczuła w skroniach tępy ból. Starała trzymać emocje na wodzy, ale czuła pod skórą swój strach, a to prowadziło do zwiększenia odbieranych bodźców. Serce waliło jak oszalałe.
– Opanuj się – szepnęła próbując uspokoić oddech. Kiedy zamknęła oczy wyczuła znajomą energię. Otworzyła oczy i szybko rozejrzała się wokół siebie. Zza kilku młodych drzew wystawał kawałek dachu.
– Chata. Hej! Tam jest chata! – krzyknęła w przestrzeń mając nadzieję, że rudowłosa usłyszała jej wołanie.
Addie przedarła się przez leśną florę i stanęła przed niewielką chatą. Kobieta obeszła ją powoli zaglądając w okna, w celu odnalezienia domownika. Niestety szyby były pokryte dużą warstwą kurzu i pyłu przez co niewiele było widać. Domek był jedynym budynkiem. Od niewielkiego podwórka wychodziła niewielka ścieżka prowadząca w głąb lasu.
Dach chaty pokryty był mchem i nielicznymi kępami traw. Drewniane deski tworzące ściany były odrapane, niektóre dziurawe. Na pierwszy rzut oka widać jak bardzo zaniedbane jest to miejsce. Pierwszym pasującym słowem opisującym budynek, jakie przyszło jej do głowy, było „ruina”. Jedyną oznaką, że ktoś zamieszkuje tą rozpadającą się chatę była niewielka strużka dymu unosząca się z nierówno wymurowanego komina.
Addie weszła po spróchniałych schodkach na ganek. Przy drzwiach wejściowych wisiały drewniane wietrzne dzwonki, zbudowane z cienkich deseczek połączonych ze sobą kawałkiem sznurka. Zielonooka przyjrzała się ozdobie. Wtedy zauważyła, że na każdej z deseczek wyryty jest jeden z dobrze jej znanych symboli.
– Runy.
Wtedy pierwszy raz zatlił się w niej płomień nadziei.
Nie czekając dłużej podeszła do drzwi i zaczęła pukać w energicznie w drewnianą płytę.
– Jest tam ktoś? Proszę. Potrzebuję pomocy! – krzyczała w asgardzkim, mając nadzieję, że ktoś odpowie na jej wołanie.
Nagle do jej uszu dobiegł cichy odgłos skrzypnięcia.
Offline
t siedział w kuchni i popijał poranną kawę, rozkoszując się tym, że dzieci jeszcze nie wyszły z łóżek. Chwila ciszy, było tym wydarzeniem, które w jego życiu nie trafiało się wyjątkowo często. Nawet po rozpadzie Avengersów, spokój w jego życiu nie zagościł, chociaż liczył na to, że uda mu się przejść na zasłużoną emeryturę. Tarcza, nie zapominała o swoich agentach.
-Potworki jeszcze śpią- Powiedziała Laura, schodząc po schodach. Sama niedawno wstała bo ubrana nadal był w koszulę nocną.
-Więc uczcijmy tę chwilę kubkiem świeżo zmielonej kawy- Odpowiedział i wskazał głową w stronę białego kubka, nad którym unosiła się smuga pary. Kobieta przeczesała tylko palcami, swoje potargane włosy, po czym podeszła do blatu kuchennego i chwyciła kubek, aby najpierw wciągnąć do nozdrzy woń świeżej kawy, a potem upiła kilka łyków, czując jak gorący napój rozgrzewa jej ciało.
-Sprawdzałeś co w wiadomościach?- Zapytała się, a mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Chwila spokoju się nam należy
- To zatkaj uszy łuczniku - Odpowiedziała podchodząc do telewizora i włączyła telewizor, który od razu wyświetlił czołówkę wiadomości, a po niej pojawił się prezenter
-A teraz informacja na temat tajemniczego pojazdu kosmicznego, który rozbił się w samym Central Parku w Nowym Jorku. Łączymy się z naszym korespondentem. Co tam się wydarzyło?- Clint oderwał się od kubka kawy i spojrzał w stronę telewizora. Pojawiła się młoda blond dziennikarka, która stała na tle wielkiej wyrwy w trawniku, która została obtaśmowana, a wokół kręciło się sporo agentów
-Dziękuję, wszystko wskazuje na to, że Nowy Jork ponownie został odwiedzony przez przybyszów z kosmosu, jednak najwyraźniej nie mieli na celu ataku ziemi, a chcieli kogoś tutaj zostawić. Jak wynika z amatorskich nagrań naocznych świadków, na ziemi pozostała jedynie rudowłosa dziewczyna, która udała się w niewiadomym kierunku- W między czasie jej relacji, na ekranie pojawiło się krótkie nagranie z czyjegoś telefonu, a Clint zakrztusił się kawą, i zakaszlał głośno po czym pobladł. Laura spojrzała na niego i zmarszczyła brwi
- Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył- Powiedziała, bo jej małżonek poderwał się z krzesła i podszedł do telewizora, kucając przy nim, i przybliżając swoją twarz tak blisko ekranu, że przez chwilę można było mieć wrażenie, że chciał za wszelką cenę wejść do środka.
- Bo chyba tak jest - Odpowiedział w końcu zniecierpliwionej żonie - Przecież ona nie miała prawa przeżyć -
- Clint do cholery...o kim ty -
- O Robin - Sprostował wskazując palcem na rudowłosą postać uchwyconą na kamerze. Laura wytrzeszczyła oczy, kiedy przyjrzała się uważnie obrazowi na telewizorze. Znała jej historię, bo Clint przez długi czas nie mógł pogodzić się z tym jak sprawy się potoczyły. Nawet wyrzucił Starkowi, że to jego wina, że nie powinien był wcielać tak młodą osobę w ich szeregi.
- Wróciła do Nowego Jorku? Przecież tam nie ma już nikogo z Avengersów - Zauważyła słusznie zdziwiona.
- Jeden został - Odparł, a jego twarz się zasępiła zupełnie tak, jakby trochę nawet poczuł się urażony tym, że Robin wolała spotkać się ze Strangem niż nim.
- Znam tę minę.
- Obiecuje, że jak wrócę, wszystko nadrobimy. Ta dziewczyna ma talent do pakowania się w kłopoty, i czuję, że już udało się jej to zrobić.
- Taka już twoja natura - Odpowiedziała z uśmiechem. Nigdy nie robiła mu wyrzutów w związku z jego pracą, czy oddaniem przyjaciołom. Rozumiała to, chociaż zawsze jak wychodził z domu, martwiła się o niego i bała się, że może to ostatni raz kiedy się widzą.
.........................................
Strange i Wonk odpoczywali w salonie sanktuarium. Wonk zajmował się ścieraniem kurzy, a Strange zagłębiał się przy kominku w jakąś grubą obitą ciemną skórę książkę, na której grzbiecie zostały wyryte dziwne złote symbole.
- Spokój, to jest to czego mi brakowało - Powiedział. Strange uśmiechnął się nieznacznie i spojrzał na swojego przyjaciela
- Uważaj, kiedy ostatni raz tak powiedziałeś znowu musieliśmy ratować świat - Ledwo skończył zdanie, a do głównych drzwi rozległo się głośne pukanie - No i wykrakałeś - Powiedział mężczyzna i machnął dłonią w powietrzu. Dało się usłyszeć, jak solidne i masywne drzwi uchylają się, a kroki, które niosło echo, jasno wskazywały na to, że mieli gościa.
- W salonie Clint - Zawołał Strange, a po chwili w wejściu dostrzegli sylwetkę łucznika, który ubrany był po cywilnemu.
- Widziałem wiadomości, to prawda...wróciła?
- Ciebie też miło widzieć - Odpowiedział Wonk odrywając się od swojej pracy, a Strange kiwnął jedynie głową
- Czego chciała? - Ciągnął dalej łucznik, a czarodziej odłożył książkę na stolik obok fotela i oparł łokcie na oparciu fotela łącząc ze sobą palce dłoni
- Pomocy, zgodziłem się
- COOOOOO! - Zakrzyknął Wonk - Po tym wszystkim co zrobiła, jak o mało co nie rozwaliła sanktuarium ty jej tak zwyczajeni pomogłeś...TAK ZWYCZAJNIE
- Tak
- Tak...takie zwykłe tak - Clint obserwował z lekkim rozbawieniem tę przepychankę. Przez moment przypomniały mu się stare dobre czasy, kiedy to Stark i Kapitan Ameryka nie zgadzali się w pewnych kwestiach, a tych kwestii było całkiem sporo
- Ona potrafi być bardzo przekonywująca - Odpowiedział Strange a Wonk wydawał się, już kompletnie załamany
- Przekonywująca, i jakiej niby pomocy oczekiwała? - Zapytał się ,chociaż w jego głosie można było wyczuć żal za wczasu o to, że chciał wiedzieć. Strange słynął z tego, że podejmował samodzielnie decyzje, nie informując o tym nikogo, bo posiadał informację, z innych rzeczywistości.
- Chce w multiversum odszukać Lokiego, liczy, że go tam znajdzie - Clint otworzył szeroko oczy ze zdziwienia
- Loki przecież nie żyje - Chwycił się tej części zdania, którą zrozumiał najbardziej - i czym jest to Multiversum?
- Strange, to zakazana wiedza, nie jest przeznaczona dla zwykłych śmiertelników
- Oprócz naszego wymiaru istnieją inne, nieskończone równoległe rzeczywistości, w których żyją...jakby to najłatwiej powiedzieć nasze kopie. Mogą się różnić wieloma rzeczami, ale to nadal my, tylko w innym uniwersum - Wyjaśnił takim tonem głosu, jakby właśnie opisywał panującą na zewnątrz pogodę.
- Wysłałeś ją do jednego z...
- Oczywiście, że nie. Nie zaryzykowałbym tego, aby w innym uniwersum zrobiła bałagan. Wysłałem ją do miejsca z którego nie wróci -
- Coś ty zrobił - Powiedział Clint, którego najwyraźniej te słowa wyprowadziły z równowagi, bo podszedł do Strange'a i chwycił go za brzegi ubrania podrywając z fotela - przecież to dziecko
- to dziecko, jest niebezpieczne
- bo ty olałeś się i jej nie pomogłes, chociaż prosiła cię o to
- bo jej nie da sie pomóc, a teraz nim zaczniemy walczyć, daj mi wyjaśnić - Clint poluźnił swój uścisk i odsunął się od czarodzieja, chociaż pięści miał nadal mocno zaciśnięte
- Nie zastanawiałeś się nad tym, jakim cudem przeżyła? Nawet Stark w tej swojej wypasionej zbroi nie był w stanie przetrwać w kosmosie, a ona orbitowała wokół ziemi, bez żadnego skafandra, bez niczego - Zaczął wyjaśniać angażując się już nieco bardziej w całą sprawę
- Od chwili, kiedy zobaczyłem jej rudy łeb w wiadomościach nad tym się zastanawiam
- No właśnie. Tam w górze - Powiedział i wskazał palcem na sufit - To nie tylko planety, asteroidy i galaktyki, to też energie, o istnieniu, których nie macie pojęcia. Jedna z tych energii uczepiła się jej ciała, łącząc się z jej i tak już niszczycielską mocą. Ochraniała ją i pozwalała przeżyć, do momentu, aż nasi bohaterscy strażnicy galaktyki jej nie znaleźli. Wtedy ta moc przeszła w uśpienie. Jest niczym broń, która w każdej chwili może wymknąć się spod kontroli
- I dlatego wysłałes ją nie wiadomo gdzie
- Do Walhalli - Odpowiedział Strange
- Nie żartuj przecież, to wymysł - Powiedział Clint
- Dowiedziałes się o istnieniu multiversum, walczyłeś ramię w ramię z bogiem piorunów, a nadal podważasz istnienie czegoś takiego jak Valhalla?
- to nie rozwiązało twojego problemu Strange - Zauważył słusznie Wonk
- Ależ rozwiązał. Walhalla to kraina umarłych, do której trafiają zasłużeni wojownicy, którzy zginęli na polu bitwy. Robin, ani nie jest wojownikiem, ani nie zginęła na polu bitwy, a tym bardziej nie zginęła honorowo. Cała Wlahalla stanie przeciwko niej, a ona nie ma szansy tego przeżyć.
- I to ona jest tą złą - Odezwał się Clint, który najwyraźniej miał dosyć tłumaczenia doktora, który usiłował wybielić swój czyn - A ty okrzyknięty bohaterem czarodziej, skazuje dzieciaka na zgubę.
- Nie widziałeś tego co ja. Gdyby jej moc się przebudziła, Nowy Jork przestałby istnieć, ale nie zatrzymałaby się na tym. A może chcesz ją przygarnąć, niech zabije twoje dzieci i żonę. Jest dzieckiem to prawda, ale dzieckiem, które znalazło się w złym miejscu w złym czasie. Nie jest to jej wina, ale nie mogę pozwolić...
- Skończ już Strange i przenieś mnie tam, gdzie ją wysłałeś. Trzeba jej pomóc wrócić - Przerwał Clint. Miał ochotę nafaszerować czarodzieja gradem strzał różnego kalibru, aby nie pozostał po nim nawet najmniejszy ślad.
- Nawet gdybym chciał, nie wyślę cię dokładnie do niej, dokładne koordynaty są nie do namierzenia
- Zrobisz to, albo ty albo ktoś inny - Clint nie był takim cynikiem jak Strange. Ratowanie świata było dla niego ważne, ale ratowanie przyjaciół jeszcze wazniejsze. Tym bardziej, że poznał Robin i ją polubił, chociaż potrafiła być istnym utrapieniem i wrzodem to dodawała nieco życia do wieży Avengersów.
- Nikt inny...
- Przecież nawet na milion zakończeń może trafić się to jedno dobre. Przeszliśmy przez to i nie wmówisz mi, że w tym wypadku jest inaczej - Łucznik nie miał zamiaru poddać się tak łatwo. Czuł, że był to winny Robin, która przez ich nieporadność musiała postawić wszystko na jedną kartę
- Śmierci Starka nie nazwałbym dobrym zakończeniem
- Zawsze są ofiary i my najlepiej o tym wiemy.
- A ty jesteś gotowy, aby nią ponieść? Możesz nigdy nie zobaczyć żony i dzieci - Strange nie dawał za wygraną, chociaż w oczach Clinta widział determinacje, która nie pozwoliłaby mu od tak zrezygnować
- Znają cenę i ja też - Oczywiście, że gdyby miał wybór wolałby spędzać czas ze swoją rodziną. Obserwować jak jego dzieci dorastają. Siedzieć z żoną na ganku i popijać gorącą kawę. Wyboru, jednak nie miał jego moralność nie pozwoliłaby mu postąpić inaczej. Strange westchnął ciężko po czym ruszył przed siebie wymijając łucznika
- Chodź, ale sam będziesz musiał ją wytropić
.........................................................................................
Robin szła przed siebie, ale nieznajoma postanowiła pójść za nią zasypując gradem pytań, a ona znała odpowiedź tylko na jedno
-Wiem...w lesie- Odpowiedziała krótko i może nawet dość oschle. Kompletnie nie brała pod uwagę tego, że w tej przygodzie ktoś jeszcze będzie uczestniczyć. Rudowłosa z resztą nie była najlepszą kompanką do podróży, szczególnie dla nowych osób w jej otoczeniu. Nie ufała ludziom, a żeby zdobyć jej zaufanie trzeba było się postarać. W dodatku była raczej typem samotnika, który wolał sam rozwiązywać wszystkie swoje problemy.
-No dobrze- Zatrzymała się nagle, po czym odwróciła gwałtownie w stronę blondynki -Posłuchaj mnie uważnie blondyneczko- Zaczęła i zrobiła krok w jej stronę
-Nie jestem typem towarzysza do wycieczek. Rozrysuję ci mniej więcej jak to pewnie będzie wyglądać. Pójdziemy razem, opowiesz mi jakąś dramatyczną historię życia, pojawi się między nami nić porozumienia i zostanę wciągnięta w coś w co wciągnięta być nie chcę. Pojawi się poczucie obowiązku, aby ciebie odprowadzić do domu, a wtedy pewnie zboczę ze swojej drogi. Raz już pomagałam innym i nie najlepiej się to dla mnie skończyło. Pozwól więc, że zostanę w tej swojej egoistycznej formie i zajmę się sobą- Liczyła na to, że chociaż takie wyjaśnienia dotrą do dziewczyny, ale niestety kiedy tylko ponownie ruszyła przez las, nie mogła nie usłyszeć kroków za sobą, oraz cichych pojękiwań, kiedy nogi blondynki po raz kolejny miały bliski kontakt z jakimś krzakiem.
-Skup się na sobie- Powiedziała sobie w myślach i przymknęła lekko oczy, aby zebrać myśli i zaplanować co dalej miała ze sobą zrobić. Musiała przedewszystkim zrobić rekonesans. Zapoznać się z terenem z potencjalnymi niebezpieczeństwami, może znaleźć miejsce na przenocowanie, bo noc w końcu na pewno zapadnie. Wtedy z zamyślenia wyrwał ją krzyk Addie, która jej i najwyraźniej całemu lasu postanowiła obwieścić swoje odkrycia. Rudowłosa nie zdążyła nawet upomnieć ją o to, aby była cicho, bo nie wiadomo gdzie są i co na nie tutaj czeka. Obserwowała jak dziewczyna próbuje przejrzeć przez zakurzone szyby chatki, ale to co zrobiła potem sprawiło, że Robin zareagowała instynktownie. Podbiegła do niej i chwyciła ją mocno za ramię wciągając za jedną z ścian domku. Jedną dłonią zasłoniła jej usta
-Nie wiesz kto tam mieszka, czy to wróg czy przyjaciel. Jak sprowadzisz mi na głowę problemy obiecuję, że cię spalę- Wyszeptała prosto do jej ucha wsłuchując się uważnie w skrzypnięcia. Uniosła jedną wolną dłoń która zajęła się ogniem i tak po prostu oczekiwała na to co wydarzy się dalej.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie była zdezorientowana. Już sama nie wiedziała co ma robić. Chciała być miła dla Robin, spróbować się dogadać. Księżna nie lubiła być sama, może dlatego trochę zbyt na siłę chciała znaleźć sobie towarzysza? Robin miała trudny charakter. Tego była pewna. Przez myśl przeszło jej, jak zaczynała się jej relacja w mężem. Loki też był dla niej nie miły i oschły. Stronił od jej towarzystwa. Ona jednak pozostała sobą i przekonała do siebie mężczyznę. Skoro nawet bóg psot stał się jej sojusznikiem, najbliższą osobą to czemu nie dać szansy rudowłosej?
Blondynka przełknęła z trudem, dłoń Robin na jej ustach utrudniało jej oddychanie. Serce waliło jej jak oszalałe.
Przez chwilę znów poczuła się jak uciekinierka. Kiedy Haimdall wyrwał ją z niewoli Heli nie umiała pogodzić się z tym co się wtedy działo w Asgardzie. Musiała uciekać z pałacu jak intruz, z własnego domu, będąc w ciąży i odczuwając śmierć każdego asgardczyka, który zginął tamtej nocy.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Nie zdążyła przepracować wszystkich traum związanych z Helą. Lata temu ona trwała przy mężu, gdy tego trawiły wspomnienia tortur Thanosa. Nie przypuszczała, że spotkanie z boginią śmierci tak bardzo ją zniszczy. Od tamtej pory bała się być sama, miała wrażenie, że w ciemności czai się władczyni umarłych by znów ją torturować. Dlatego zwykle otaczała się jak największą liczbą przyjaciół by znów nie doświadczać tego okropnego uczucia. Najbezpieczniej jednak czuła się w ramionach ukochanego, z których została wyrwana.
Kobieta nabrała powietrza w płuca i wyrwała się z uścisku Robin cudem unikając płonącej dłoni.
– Zwariowałaś? – syknęła szeptem, posyłając rudej karcące spojrzenie.
Była zmarznięta i obolała. Głowę rozsadzał ból szalejącej energii.
– Przestań mi w końcu grozić – warknęła. – Wyciągnęłam rękę do zgody, ale skoro tak się upierasz przy swoim to proszę bardzo.
W chwili, gdy dłońmi dotknęła skroni by choć na chwilę ulżyć sobie w bólu zza ściany wyszła nieznajoma uzbrojona z dług drewniany kij. Starsza kobieta uśmiechnęła się cwaniacko widząc dwie obce twarze. Kobieta oparła swoją przygarbioną sylwetkę o kij i przemówiła.
– Spodziewałam się gości, ale nie sądziłam, że będą aż tak dziwni – powiedziała przyglądając się dwóm totalnie różnym od siebie postaciom.
– Dzień dobry– zaczęła blondyna w języku asów.
Starsza jedynie skrzywiła się kręcąc głową.
– Oczywiście – westchnęła. – Dlatego wyniosłam się do lasu. Gdzie nie spojrzysz asowie. – burknęła przesuwając wzrok na rudowłosą.
– Nie próbuj swoich sztuczek podlotku. Czuję twoją moc, jesteś z bardzo daleka. Tak samo i ty – dokończyła znów badając wzrokiem Addie.
– Chodźcie do izby zanim się rozmyślę. Trzeba wam odzienia, zapewne strawy i paru odpowiedzi.
Księżna całą sobą pragnęła powiedzieć „Tak, tego właśnie mi trzeba” ale zanim otworzyła usta przyjrzała się kobiecie.
Długie siwe włosy spływały związane w warkocz na jednym ramieniu. Kobieta miała na sobie długą bawełnianą suknie. Na ramionach spoczywał ciepły szal. Na twarzy kobiety wymalowane były niektóre runy i inne symbole utworzone z czarnych pozwijanych znaków. Pomarszczone dłonie również były pokryte znakami.
– Jesteś wolwą – powiedziała księżna nie mogąc oderwać wzroku od kobiety.
Starucha tylko uśmiechnęła się kpiąco.
– To nie jest moje imię – odparła. – A wy raczej też nie nazywacie się płomyczek i czująca – zadrwiła.
– Mój dom was przyjmie, jeśli nie macie złych zamiarów.
– Jaką mogę mieć pewność, że ty ich nie masz? – zapytała blondynka znów posługując się asgardzkim.
Addie mocno zastanawiała się nad słowami wiedźmy. Skoro naprawdę jest wolwą to przyszłość nie jest jej obca. Zna się na magii nawet tej co zwą „czarną”. Skoro wolwa zaprasza do swojego domu, może trzeba to wykorzystać i zapytać o parę kwestii?
– Nie możesz, córko asgadru. Jednak jesteś daleko od domu i nie masz pojęcia jak do niego wrócić. Hmmm?
– Przyjmuję ofertę – odparła pewnie Adelaide. Nie miała pewności, czy w razie kłopotów udałoby się jej uciec, ale wizja otrzymania rady od wolwy stała się na tyle silna, że postanowiła zaryzykować. Kiedy kobieta ruszyła w stronę wejścia do domu Addie poszła w ślad z a nią. Musiała stworzyć jakiś plan, odpowiedzi jakich mogłaby udzielić jej wiedźma mogą okazać się przydatne.
Zanim blondynka zniknęła za ścianą odwróciła się do Robin.
– Więcej nie poproszę ani cię nie zatrzymam. Ta kobieta widzi przyszłość, jeśli zadasz jej właściwe pytanie udzieli pomocnej odpowiedzi. Jeśli nie chcesz zaczynać od zera chodź ze mną. Jeśli okażę się, że to pułapka, biorę to na siebie. Istnieje szansa, że dowiemy się, gdzie jesteśmy i jak wrócić. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana – blondynka uśmiechnęła się cierpko i ruszyła za wolwą do chatki, która od wewnątrz nie wyglądała tak okropnie jak z zewnątrz. W ścianach nie było ani jednej dziury, od paleniska buchało ciepło, które od razu otuliło ciało zmarzniętej blondynki. W powietrzu unosił się zapach ziół. Staruszka weszła z drugiej izby rzucając blondynce pod nogi stertę ubrań.
– To moje stare odzienie. Jesteś prawie naga, wybierz coś. Nie będziesz się wyróżniać. Tutejsi nie lubią obcych.
Offline
Robin nasłuchiwała uważnie. Wiedziała, że gdyby do jej uszu doszedł chociażby najmniejszy dźwięk kruszonych liści, które spoczywały na ziemi nie wahałaby się i przeszłą do ataku, aby ratować swoje życie. Lekcje Natashy nie poszły w las. Z drugiej strony w dość znacznym stopniu utrudniały jej życie. Trudno było jej zakładać, że wydarzy się coś miłego, kiedy uczono ją, że w pierwszej kolejności należy zakładać najgorsze, aby przed rozpoczęciem walki móc zaplanować swoje dalsze kroki. Jej towarzyszka była najwyraźniej innego zdania, bo wyrwała się z jej uścisku po czym zaczęła wyrzucać swoje wyrzuty.
-Ja zwariowałam?- Prychnęła z wyraźnym niedowierzaniem w to co właśnie słyszała. Uchylała jeszcze usta, aby powiedzieć gdzie ma jej wyciągniętą rękę, ale wtedy usłyszała to czego tak się obawiała. Momentalnie całą jej sylwetka skierowała się w stronę intruza, a dłonie zapłonęły ogniem. Zastygła w bezruchu wpatrując się w starą kobietę, która podpierała się o drewniany kij. Była dziwna, chociaż to ona uznała je za dziwolągi. Robin spojrzała na jej starą i pomarszczoną twarz przyozdobioną runami, które absolutnie nic jej nie mówiły. Mimo to z niewiadomych powodów rudowłosa poczuła jak po jej karku przechodzą dreszcze.
-Czyżby?- Odpowiedziała jej -Ja za to znałam historię o dwóch takich co zgubili się w lesie i też spotkali starowinkę. Nie skończyło się to dla niej najlepiej- Widziała dostatecznie wiele. Zwiedziła różne planety na których spotykała istoty, których wygląd był niewinny może nawet czasami wzbudzał litość, ale były to tylko pozory, przebranie, które miało na celu oszukać napastnika. Blondynka wydawała się, jednak dużo bardziej skora do pokojowej rozmowy, a przynajmniej tak wywnioskowała z jej tonu głosu, kiedy rozmawiała z kobietą w obcym dla Robin języku. Dziewczyna przenosiła wzrok ze staruszki na Addie i z Addie na staruszkę licząc na to, że któraś w końcu wyjaśni jej o co chodzi.
Pomysł z wejściem do środka wydawał się Robin być wręcz absurdalnym, i zaprzeczał wszystkim zasadom bezpieczeństwa jakich się nauczyła. Musiała, jednak niechętnie przyznać sama przed sobą. Nie miała pojęcia gdzie była, co Strange z nią zrobił, jak miałaby dotrzeć do swojego celu.
-Przyszłość- Prychnęła -Akurat ją to sama ustalam- Powiedziała, ale mimo wszystko ruszyła za dziewczyną wchodząc do chatki. Wnętrze było dużo przyjemniejsze, a zapach ziół wydawał się od razu rozwiewać jej obawy. Ciało miało ochotę się rozluźnić, ale ona nie chciała mu na to pozwolić.
-Ciekawe miejsce na przeżywanie starości- Mruknęła podchodząc do paleniska i wyciągnęła dłonie w stronę ognia. Musiała przyznać, że faktycznie na zewnątrz było dość chłodno i nawet ona zmarzła, chociaż biorąc pod uwagę moc jaką się posługuje było to absurdem nawet dla niej. Na ziemi nie czuła chłodu, bo w jej żyłach miała wrażenie, że krążył prawdziwy żar. Tutaj, jednak czuła się inaczej słabsza, bardziej bezbronna chociaż jak zawsze próbowała udawać, że jest zupełnie inaczej.
-To z czego będziesz nam wróżyć?- Zapytała się dość bezpośrednio, może nawet zbyt -Tarot? kryształowa kula? poczytasz nam z ręki- Nigdy nie wierzyła w przepowiadanie przyszłości, a nawet jeżeli ktoś faktycznie był w stanie przewidzieć co szykuje dla niej los, to nie miała zamiaru się tym przejmować. Miała życie w swojej dłoni i wierzyła w to, że mogła pokierować nim tak jak chciała. Chciała wierzyć w to, że każda decyzja w jej życiu była jej. Wszystko co osiągnęła, osiągnęła bo tego chciała. Gdyby okazało się, że prawda jest zupełnie inna, że gdzieś jest zapisany nasz los, jaki sens były w staraniu się. Wystarczyłoby po prostu całe życie przeczekać, aż los sam do nas przyjdzie. Nie taka wizja świata jej nie odpowiadała.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
- Gdybyś była na moim miejscu, też byś tak postanowiła - powiedziała staruszka krzątając się po izbie. Staruszka podeszła do paleniska nad którym wysiał niewielkich rozmiarów garnek. kobieta uchyliła pokrywę i zamieszała zawartość drewnianą łyżką.
Słysząc kolejne przytyki Robin kobieta prychnęła lekceważąco i powoli przeniosła wzrok na rudowłosą.
- Słuchaj no podlotku. To że masz możliwości nie znaczy, że masz z nich na okrągło korzystać. Być może jestem jedyną osobą, która może odpowiedzieć na twoje pytania. Twoja wola.Możesz i przez stulecia kręcić się po tych lasach w kółko. Bez. Żadnych. Perspektyw na wyjście i osiągnięcie swojego celu. A wystarczy szczypta pokory dziecko- powiedziała wycierając ręce w fartuch.
- Znałam wielu takich jak ty. Pewni siebie bojownicy, którzy myślą, że złapali wszystkie kruki za ogon i nikomu i niczemu się nie poddają. krocza własną drogą, prawda? - ciągnęła stara, szykując dwie drewniane miseczki.
Addie przejrzała ubrania jakie przyniosła jej wiedźma i gdy już traciła nadzieję, że będzie musiała chodzić w spranej bawełnianej sukni dostrzegła znajomy krój. Kobieta wygrzebała spod stosu sukien parę spodni, wyglądały zupełnie jak te, które zakładała do treningów. bez wahania wciągnęła je na siebie. Były za duże, ale i na to znalazła się rada. Prowizoryczny pasek z znalezionego kawałka sznurka musiał wystarczyć. Tunika w kolorze spranej czerwieni również była o kilka rozmiarów za duża, ale kolejne znalezisko znów okazało się przydatne. skórzany napierśnik przecięty i przerobiony na kamizelkę ukrył nadmiar materiału tuniki. Kobieta ukryła swój złoty medalion ze zdjęciami pod tunika upewniając się, że nie widać go spod materiału.
Już miała ponownie zanurkować w ubraniach, gdy usłyszała rozmowę prowadzoną w drugiej izbie miedzy gospodynią, a Robin. Gdy padło słowo "pokora" Addie przełknęła z trudem.
- No nie, zaraz narobi nam problemów- Bez wahania weszła z powrotem do głównej izby. Staruszka nalewała cos z garnka do dwóch niewielkich misek.
Blondynka podeszła do starej układając w głowie przeprosiny jakie powinna wypowiedzieć. Jeśli wiedźma je wyrzuci będzie im bardzo ciężko.
- Siadać - poleciła wolwa idąc powoli z dwoma miskami wypełnionymi czymś gorącym.
Addie rozejrzała się po pomieszczeniu. pod oknem stał niewielki stolik z dwoma krzesłami. Blondynka usiadła na jednym z nich.
- Wybacz zachowanie towarzyszki. Jest trochę nieokiełznana - odezwała się z przejęciem, jedna znów posługując się asgardzkim.
- Dawno nie miałam takiej rozrywki - zaśmiała się siwowłosa. - Umiem sobie radzić z takimi jak ona, chociaż musze przyznać, ze w tak długim życiu nie spotkałam kogoś takiego - odparła stawiając na stoliku miseczki.
- Chyba czas zapoznać was z zasadami - zaczęła kobieta. - Jedzcie i słuchajcie bo nie powtórzę. Wolwa przyjęła was pod swój dach, możecie zadać trzy pytania. Tylko trzy. Przemyślcie je dobrze. Przyszłość jest bardzo kapryśna. Przeznaczenie wytycza cel, ale droga może się objawić w każdy możliwy sposób . Nie bawię się w karty czy wróżenie z ręki. Moim darem jest śnienie. Kto ma do mnie trafić przychodzi do mnie we śnie. Widzę skąd pochodzi, dokąd zmierza. Moim zadaniem jest dać wam wskazówki, ale drogę musicie wybrać same. Są pytania?- wyjaśniła staruszka.
Addie złapała za drewnianą łyżkę, która niespodziewanie pojawiła się przed nią. To co było w misce pachniało dość specyficznie. Z uwagą słuchała wiedźmy. Wychodziło na to, że będzie mówiła zagadkami. Nie oczywiste odpowiedzi były ostatnia rzeczą na jaka liczyła. Kobieta nabrała polewki na łyżkę i umoczyła usta w naparze. Nieprzyprawiony rosół - pomyślała próbując potrawy.
Wiedźma czekała na pierwsze pytanie. Addie od razu wiedziała jakie zadać. Ciążyło w niej od kiedy obudziła się w lesie.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała nabierając kolejną łyżkę płynu. Po paru łykach dało się przyzwyczaić do smaku.
- Tam gdzie wszyscy zaczynają kolejny etap swojej wiecznej podróży. W warowni wieczna trwa uczta, a poza granicami panuje jedynie cierpienie - odparła starucha.
Addie zastanowiła się nad jej słowami.
Kobieta znała asgardzki. Wieczna podróż to życie. W warowni trwa wieczna uczta.
- Przodkowie - westchnęła wypuszczając z dłoni łyżkę, która upadła na blat stołu. - Nie, to nie może być prawda, nie wierzę! - zdenerwowała się.
- To nie kwestia wiary dziecko - odparła spokojnie wolwa.
- Walhalla
Offline
-Ale jak widać, nawet ucieczka do lasu nie ratuje przed gośćmi- Mruknęła, a kącik jej ust uniósł się nieznacznie do góry. Najwyraźniej nie było miejsca na świecie, w którym można było oczekiwać pełnego spokoju, a to wszystko było winą życia, które, chociaż jak próbowano jej wmawiać, lubiło harmonię, to w jej wypadku zrobiło istną galę chaosu, z którym musiała sobie jakoś poradzić.
-Niestety lekcje pokory omijałam dość szerokim łukiem- Często mówiono jej, że pokora przydałaby się jej w życiu. Może nawet często pomogłaby jej uwolnić się z wielu tarapatów, w które wpakowała się z własnej woli, lub z woli kogoś innego.
-Jeżeli ta droga prowadzi mnie do celu, to nie widzę w tym niczego złego. A pewność siebie wiele ułatwia- Trudno było ją przegadać. Mogłoby się nawet wydawać, że miała odpowiedź niemal na wszystko, z wyjątkiem jednej bardzo ważnej rzeczy. Co miała do licha robić dalej. Ich rozmowę przerwało pojawienie się Addie, która przebrała się w bardziej odpowiedni strój do wędrówki w lesie, chociaż Robin nie mogła wyzbyć się przedziwnego wrażenia, że Strange wysłał ją w środek jakiegoś wyjątkowo dziwnego larpa.
-Fajny cosplay- Skomentowała, po czym zasiadła za drewnianym stołem.
-Ty też będziesz musiała się przebrać- Powiedziała staruszka, a Robin spojrzała na swoje ciuchy, które jasno zdradzały, że nie jest z tego świata. Na ustach dziewczyny pojawił się dziwny grymas niezadowolenia, a pogłębił się on jeszcze bardziej, kiedy wieszczka postawiła przed nią misę z jakąś zupą. Robin nachyliła się nad nią i powąchała, a zaraz potem odsunęła się z wyraźnym wstrętem.
-Pizzy to raczej tutaj nie uświadczę?- Zapytała się z nutką nadziei, ale mina kobiety dała jej a tyle dosadną odpowiedź, że rudzielec nie miał zamiaru dalej ciągnąć tego żartu. Chwyciła za drewnianą łyżkę, którą wsunęła w gorący płyn i nabrała trochę bulionu, wraz z jakimś dziwnym zielskiem i kawałkami mięsa. Zaczęła gorączkowo myśleć, jak tu udać, że to je, aby nie ryzykować potencjalnym zatruciem pokarmowy. Niestety szybko zdała sobie sprawę z tego, że nie miała takiej możliwości. Zrezygnowana więc wypiła szybko zawartość łyżki i musiała przyznać, że zupa smakowała, dużo lepiej niż pachniała, chociaż nadal nie było to coś, czego by się mogła spodziewać w wybitnych restauracjach. Przyjemne ciepło zaczęło rozlewać się po jej ciele, a drżenie mięśni, które tak usilnie próbowała ukryć, ustało.
-Dlaczego to zawsze są trzy pytania. Trzy pytania, trzy życzenia. Dość ograniczone są te możliwości niby potężnych istot- Powiedziała, podpierając głowę dłonią. Chociaż była sceptycznie nastawiona do tego wszystkiego, to kobieta wzbudziła jej zainteresowanie. Była ciekawa tego co powie, oraz tego jak szybko byłaby w stanie wymyślać kłamstwa, w które by uwierzyły.
-Walhalla...- Powtórzyła z wyraźnym zdziwieniem -Może nie znam się na mitologi zbytnio, ale czy tutaj nie trafiano po śmierci. Ja nie przypominam sobie tego, abym umierała, a raczej takie wydarzenie dość ciężko przeoczyć
-Dla ciebie akurat śmierć to początek. To, co zginęło w płomieniach musi się w końcu odrodzić
-Czekaj co to znaczy?- Zapytała się mimowolnie nie zastanawiając się nawet nad tym, że właśnie zadała jedno z pytan
-Twój los wiedzie przez Yggdrasil, tam znajdziesz odpowiedzi- Robin zmarszczyła brwi starając się sobie przypomnieć słowa Thora, kiedy snuł swoje historie
-Drzewo świata...też mi wielka pomoc- Trudno było jej zaprzeczyć, że wiele z rzeczy, które do tej pory uważała za bajki, okazały się prawdą, ale nie była w stanie uwierzyć w to, że Drzewo Świata było prawdziwe, że Walhalla to prawdziwe miejsce, a nie tylko zbiór legend, którymi raczył ich Thor, kiedy przytaszczył z Asgardu kolejną porcję miodu.
-Za dużo w tobie sceptycyzmu jak na osobę, która widziała więcej niż przeciętny śmiertelnik- Powiedziała staruszka po czym spojrzała na Addie oczekując wyraźnie ze spokojem na jej pytanie.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie nadal nie mogła uwierzyć w to co się działo. Jakim cudem trafiła do Walhalli? Nie miała żadnych wątpliwości, że była w stu procentach żywa, kiedy tajemniczy portal porwał ją z pod domu. Kobieta złapała się za nadgarstek, na którym już zanikały ślady po uścisku męża. Zaraz zniknie ostatni ślad po jej szczęśliwym, zwyczajnym życiu. Oczy kobiety naszły łzami. Całkowicie zapomniała, że miała odpowiedzieć Robin na komentarz o cosplayu. Znów rozbolała ją głowa, czuła, że magia chce się przebudzić. Dłonie zaczęły drżeć. Nie umiała się na niczym skupić, żadna myśl nie zostawała z nią na dłużej niż kilka sekund.
Z transu wyrwał ją odgłos stawianego naczynia na blacie stoika. Uniosła wzrok. Stał przed nią niewielkich rozmiarów kubek wypełniony jakimś trunkiem o mocno ziołowym zapachu.
- Wypij - Poleciła staruszka pewnym głosem. - Nie chcemy zbiorowego ataku paniki - skomentowała.
Addie niepewnie złapała za kubek. Wstrzymując oddech wypiła duszkiem cały płyn. Gorzki smak napoju sprawił, że blondynka skrzywiła się nieznaczne.
Już po chwili poczuła różnice. Zaczynała się uspokajać. Spędziła w Asgardzie siedem lat i nigdy żadne zioła jeszcze tak szybko nie pomogły jej ukoić szalejącą moc.
Wreszcie blondynka mogła racjonalnie myśleć. " Musze się wziąć w garść. Inaczej nie wrócę do domu. Uspokój się".
Wzięła głęboki wdech. Powoli wypuszczając powietrze z płuc wymyśliła kolejne pytanie.
- Znam swój cel - zaczęła twardo. - Powiedz, jak go osiągnąć? - Addie nie spuszczała staruchy z oczu. Patrzyła na nią zdecydowanym wzrokiem, mając nadzieje, że odpowiedź na to pytanie będzie mniej wymijająca od poprzednich.
Wolwa uśmiechnęła się półgębkiem. Wiedziała niemal wszystko o swoich gościach, dlatego nie zdziwiło jej zachowanie blondynki. Czarownica pomyślała, że człowiek szybko się przyzwyczaja do dobrego. Zwykła ziemianka została żoną księcia, zamieszkała w złotym pałacu, miała na rozkazy rzesze służących. Choć blondynka długo wzbraniała się przed akceptacją swojego nowego życia, w końcu i ona wsiąknęła w dworski świat.
- W końcu ciekawe pytanie - westchnęła starucha siadając na trzecim krześle. Łagodnym wzrokiem spojrzała na Addie.
- Jest kilka rzeczy... Trafiłyście tu wbrew zasadom. Droga będzie bardzo kręta i wyboista. Nikt nie wychodzi z Walhalli. Potrzeba umiejętności, silnej woli, mocnego umysłu. Wędrówka po drzewie jest niebezpieczna, dlatego potrzeba wam kogoś kto wie co robić. Wioska Inverness, tam zajdziecie chatę myśliwego. Tylko on wie, jak otworzyć przejście. Podczas podróży musicie zebrać coś, czego nie widać gołym okiem, ale zostanie z wami na zawsze. Nieprzypadkowo wyrzuciło was w jednym miejscu. Przeznaczenie splotło wasze losy, widocznie jest w tym jakiś cel... - zamyśliła się siwowłosa przenosząc wzrok na widok za oknem.
Jeszcze raz przeanalizowała każdy sen w jakim pojawiła się dwójka siedzących przy niej kobiet. Nawet ona nie widziała wszystkiego, ale jednego była pewna. Bez siebie im się nie uda. Potrzebują zdystansowania i siły Robin, waleczności i łagodności Addie.
- Jakiś? - prychnęła blondynka rozsiadając się na krześle. Odpowiedź czarownicy nie usatysfakcjonowała jej, ale było lepiej niż za pierwszym i drugim pytaniem.
- Żadnych przygód... czy naprawdę aż tak dużo wymagałam? Miałam poukładane życie. Wreszcie po tylu latach miałam spokój. Czemu ja?! - krzyknęła waląc pięścią w stół. Poczuła drżenie całego ciała. Jej oczy zabłyszczały złotym blaskiem.
Staruszka z politowaniem spojrzała na księżną. Kobieta miała zbyt mocny umysł by Addie mogła wywrzeć na nią jakikolwiek wpływ.
Addie nie była pewna tego co chciała osiągnąć, była wściekła. Nie wiedziała, czy chce wywołać strach czy lepiej spróbować wzbudzić zaufanie. Jednak ani jedno, ani drugie się nie wydarzyło.
- Zachowaj energię na później dziecko - powiedziała łagodnie łapiąc blondynkę za rękę. -Przyda ci się. Ognista dziewczyno- zwróciła się do Robin - Idź się przebrać. Naszykuję wam strawy na kilka dni.
Staruszka wstała z krzesła i zaczęła się krzątać po kuchni.
Addie odzyskała równowagę. Wzięła kilka głębokich oddechów.
- Przepraszam - rzekła niepewnie.
- Wiem, że nie tego się spodziewałaś, ale to wyjdzie ci na dobre. Wam obu – odpowiedziała wolwa pakując do płóciennej torby bochenek chleba.
Offline
Robin dostrzegając jak łzy zbierają się w oczach dziewczyny, westchnęła ciężko i teatralnie przewróciła swoimi oczami
-Litości...- Mruknęła wstają z krzesła. Jeszcze tego jej brakowało, aby u jej boku szła płaczka, która będzie co chwila rozpaczać nad swoim losem. Ona sama już dawno nauczyła się tego, że aby nie spalić całego świata musiała zamknąć w sobie wszystkie emocje jakie posiadała. Nie było to łatwe, bo skazała się tym samym na wieczną walkę z samą sobą, ale nie miała żadnego wyboru. Niestety odpowiedź wiedźmy utwierdziła ją w tym, że ta podróż nie będzie prosta. I nie chodziło wcale o trud, który ją czekał wedle przepowiedni, a o to z kim miała go podzielić. Jeszcze bardziej jej ciśnienie skoczyło, kiedy Addie zaczęła swój wywód na temat tego, jakie życie wolałaby prowadzić.
-Przynajmniej miałaś wybór- Mruknęła rzucając jej piorunujące spojrzenie
-Naprawdę musimy razem. Nie potrzebuję lamentującego pochodu za sobą- Nie wzgardziłaby kimś dużo bardziej konkretnym, zdolnym do logicznego myślenia, bo właśnie to było jej w tej chwili potrzebne.
-Teraz tak uważasz, ale jak mówiłam skorzystacie na tym. Chociaż lekcja będzie bolesna- Odpowiedziała skupiając na się pakowaniu wałówki dla nich na drogę
-Świetnie- Mruknęła podchodząc pod stertę ubrań i podobnie jak Addie tak samo ona zaczęła przegrzebywać je, aby znaleźć coś w czym mogłaby wyjść i się pokazać. Przegrzebywała stosy lnianych sukienek w różnych kolorach. A z każdą kolejną jej mina coraz bardziej rzedła. Nie widziała siebie w sukience, i nie miała też zamiaru jej zakładać. Jedyne co udało się jej znaleźć to lnianą bluzkę na krótki rękaw, oraz brązową długą tunikę sięgającą jej do ud. Wąskie spodnie w odcieniu bordo opięły jej nogi uwydatniając jej kształty. Górną część stroju zwieńczyła skórzana sznurowana z przodu kamizelka. Z jednej z sukni wyciągnęła sznurek, którym zaczęła związywać włosy w kitkę
-Jak już chcesz je wiązać dziecko, to w warkocz- Powiedziała, a Robin ponownie przewróciła oczami, ale ostatecznie dostosowała się do jej rady i splotła ognistoczerwone kosmyki włosów w warkocz, który przełożyła przez ramię po czym wyszła ponownie do izby kuchennej
-Wyglądam jak idiotka i tak się czuje- Spojrzała na swój strój. Miała wrażenie, że za chwile wyjdzie z tej chaty a przed nią znajdzie całą masę filmowców, którzy czekają na nie, aby zacząć kręcić jakiś historyczny film
-Przyzwyczaisz się- Odpowiedziała wiedźma, chociaż Robin nie chciała w to za bardzo wierzyć
-No dobrze, a dostaniemy chociaż jakąś mapę, małą wskazówkę w którą stronę się udać?
-Las zawsze doprowadza tam gdzie dusza zapragnie, o ile wie jak z nim rozmawiać- Robin pacnęła się otwartą dłonią w czoło. Wszystkie odpowiedzi jakie uzyskały były tak mętne, że ledwo co rozumiała o co chodzi. Była przekonana o tym, że jak wróci do siebie i spotka Strange'a to zatłucze go gołymi rękami, i nie uratuje go nawet jego magia przed jej złością
-Mam nadzieję, że mowę zwierząt też opanowałaś- Skierowała słowa w stronę blondynki, która chyba zaczynała się już powoli uspokajać, co rzucało nieco więcej optymistycznego światła na ich podróż. Pozostawało pytanie jak długo Addie w tym swoim spokoju wytrwa.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie przewróciła oczami słysząc ostatni komentarz rudowłosej. Blondyna odniosła wrażenie, że ruda ani trochę nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, jakie może na nich czyhać. „Patrzcie jaka ze mnie twardzielka” – Przedrzeźniła ją w myślach.
Blondynka wiedziała, że podróż będzie męcząca mając za towarzyszkę wywyższającą się małolatę. Robin nie wyglądała na dużo młodsza od Addie, ale księżna przestała się starzeć za sprawą jabłka od bogini wiosny. Odkąd wróciła na ziemię i zaczęła układać sobie życie skrupulatnie mierzyła czas. Niewiele brakowało do czterdziestki i czuła się z tym nieswojo. Pośród długowiecznych asgardczyków łatwo było o tym zapomnieć, ale kiedy trzeba było załatwić sprawę w urzędzie każdy dziwił się jej tak młodemu wyglądowi.
Blondynka uniosła dumnie głowę i z całą zaciętością jaką w sobie miała odezwała się w języku asów
– Zobaczymy kto kogo będzie musiał ratować z kłopotów, Midgardko– używając zwrotu jakim określa się mieszkańców ziemi blondynka przeniosła wzrok na Robin.
Nie podobał jej się ton jakim rozmawiała z nią tamta dziewczyna. Zachowywała się jakby pozjadała wszystkie rozumy. Od lat okazywano jej szacunek. Nie raz nazywano królową. Wystarczyło kilka godzin z nieznajomą by całkowicie straciła nad sobą panowanie. Nie podobało jej się to.
– Faktycznie ci nie pasuje, ale nie mamy wyjścia. Kiedy wydostaniemy się z królestwa umarłych zastanowimy się nad czym nowym do ubrania – dodała Księżna.
– Nie wiemy, gdzie wyprowadzi nas przewodnik, o ile zgodzi się nam pomóc– spekulowała.
Dobrze wiedziała, że wszystko ma swoją cenę, niestety, jeśli szybko nie wymyśli, jak zarobić parę groszy będą musiały nakarmić tego „przewodnika” obietnicami sowitej zapłaty. W ostateczności będzie liczyć na łut szczęścia, że nie opróżniła skrytki w zbroi. Kiedy razem z asgardczykami chowała się w starej twierdzy przed Helą zabrała z pałacu kilka sztuk drogocennych kolii i diadem. Kazała wyłuskać z nich wszystkie kamienie szlachetne, część zostało wszyte jej do zbroi. Loki zabronił jej korzystać z kamieni do czasu, gdy będzie to nie zbędne. Być może taka chwila może wkrótce nadejść.
– Ile znasz języków dziecko? Biegle? – zaciekawiła się wiedźma.
Addie westchnęła głośno.
– Cztery
– Cwerdzki?
– Dogadam się.
– Alfheimski?
– Cóż… nie jest moją mocną stroną. Język wanów, cwergów, krasnoludów, asów i jeden z Midgardzkich.
– Masz sporą wiedzę – mruknęła starucha.
– Miałam dobrych nauczycieli – odparła z szacunkiem blondynka.
– Coś czuję, że ci się przyda – staruszka podała księżnej średniej wielkości torbę wypełnioną wałówką.
– Dziękujemy– odparła z wzdzięcznością.
– Aaa jeszcze jedno… – dodała starsza pospiesznie wchodząc do drugiej izby. Wróciła po chwili niosąc w dłoniach dwa grube, szare peleryny z kapturami.
– Noce są zimne – burknęła siwowłosa.
– Twe rady będą z nim kroczyć, a twoje dobre serce ogrzewać nas każdej nocy– powiedziała po asgardzku skłaniając głowę. Posłużyła się znanym zwrotem wyrażając wdzięczność za udzieloną gościnę.
– W drogę marudo – skinęła do Robi i jako pierwsza wyszła z chaty. Zatrzymała się przy wietrznych dzwonkach. Obejrzała dokładnie każdą deseczkę. Szukała odpowiedniego symbolu. Gdy runa Raidho wreszcie się odnalazła usłyszała zza siebie głos wolwy.
– Śmiało.
Kobieta nie wahając się zerwała deseczkę z runą i zeszła z ganku czekając na towazyszkę. Chciała być dobrej mysi, ale gdy tylko na horyzoncie pojawiała się ognista czupryna wiadome było jedno, nie będzie za grosz spokoju.
Offline
Robin kompletnie zignorowała słowa, które Addie do niej wypowiedziała. Z resztą i tak nie zrozumiałą tego co chciała jej przekazać, a sama nie była na tyle tego ciekawa, aby od razu się wypytywać o szczegóły. Natomiast nie mogła nie odpowiedzieć na przytaknięcie blondynki co do tego, że strój który musiała przyodziać nie był tym, który jej pasował
-Chociaż raz powiedziałaś coś do rzeczy- Powiedziała i uśmiechnęła się lekko w jej stronę. Kątem oka widziała jak wiedźma westchnęła ciężko. Widocznie sama zdała sobie sprawę z tego jak trudna będzie to dla nich przeprawa. Robin i Addie na pierwszy rzut oka wydawały się być zupełnymi przeciwnościami niczym woda i ogień. A teraz te dwa żywioły musiały nauczyć się ze sobą współżyć, aby nie pozabijać się przy okazji co mogło graniczyć z cudem.
-Przecież to nawet nie są prawdziwe języki- Oburzyła się, kiedy przysłuchiwała się tej wyliczance opanowanych języków. Ich nazwy pierwszy raz słyszała na uszy
-Za dużo sceptycyzmu, za dużo- Powtórzyła wiedźma, a Robin zacisnęła usta w wąską linię. Dla niej nadal to wszystko było mętne, pozbawione sensu. Mityczna kraina dla poległych wojowników, drzewo świata, wędrówka między światami. To wszystko istniało, ale tylko w książce z opisem "mitologia" Nawet do tej pory trudno było jej uwierzyć w to, że Thor naprawdę był bogiem. Prędzej była skłonna uwierzyć w to, że był zwykłym kosmitą, którego historia i moce przypadkowo zbiegły się z pewnymi faktami. Często się z resztą o to spierali, kiedy jeszcze ich relacje były poprawne, a Thor zaliczał ją w poczet swoich przyjaciół. Teraz pewnie za jej niedowierzanie zdzieliłby ją swoim młotem, tak żę przebiłaby się do samego jądra ziemi.
Z rozmyślań wyrwała ją staruszka, która na odchodne wręczyła im jeszcze jeden prezent. Długie peleryny z kapturem. Ruda sięgnęła po jedną i rozwinęła ją przyglądając się uważnie temu jak brzegi peleryny omiotły delikatnie podłogę
-No tak, czym jest bohater bez peleryny, a myślałam, że już więcej nie będę musiała ich oglądać- Powiedziała po czym narzuciła pelerynę na ramiona i ruszyła za dziewczyną, która z zadziwiającą dla Robin pewnością siebie wyszła z chatki. Ona sama z przyjemnością opuszczała to miejsce, a powiew świeżego powietrza na jej twarzy sprawił, że od razu poczuła się nieco lepiej. Zapach ziół stawał się dla niej z każdą kolejną chwilą bardziej intensywny, drażnił jej nozdrza, a w głowie zaczynało się jej kręcić.
-No tak- Powiedziała, kiedy podeszłą do blondynki a drzwi do chatki za nimi zamknęły się. Miejsce, które tymczasowo służyło im za schronienie ponownie stało się tylko starą opuszczoną chateczką w środku lasu.
-GPS tutaj raczej nie zadziała, chyba, że google zdążył aż tak rozszerzyć swoją działalność- Nie było jej na ziemi kilka lat, tak naprawdę czuła się strasznie zacofana pod względem technologii czy wszelkich trendów. Kosmos rządził się zgoła innymi prawami. Panowały tam inne zwyczaje, inna moda, czy zupełnie inny rozwój technologii.
-Ten żart był akurat niezły musisz przyznać- Powiedziała kierując wzrok na blondynkę, ale szybko zdała sobie sprawę z tego, że raczej ich poczucia humoru pewnie leżą w zupełnie innych kontach podobnie jak ich osobowość
-Dobra, to jaki masz plan blondyneczko. Pogadamy z drzewem, kamieniem, jakimś krzakiem dzikich jeżyn, z resztą jak dla mnie to wszystko śmierdzi na kilometr. Drzewo świata, przewodnicy Walhalla...przecież to mity. Wiem, że świat jest dziwny, ale bez przesady- Chciała zachować chociaż odrobinę zdrowego rozsądku, chciała mieć chociaż coś w co mogła nie wierzyć. Dzięki swojej podróży odkryła, że i tego ludzie potrzebują. Kiedy okazuje się, że wszystko jest prawdą, prawdą nagle mogą okazać się też ich obawy, które przez cały czas znajdowały się w pudełeczku z napisem "wyobraźnia" Gdyby tak było, jaki byłby sens pojawienia się jej tutaj, podjęcia pewnej decyzji. Może jej lęk jest prawdziwy, tak jak może być prawdziwe drzewo świata. Czy wszystko mogło się jej znowu zawalić, czy znowu podejmie złe decyzje, którymi skrzywdzi innych ludzi.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie westchnęła cicho próbując ukryć uśmiech, który pchał się na jej usta zaraz po tym, gdy Robin wspominiała o GPSsie.
– Magiczna kraina, magiczny GPS – powiedziała pokazując tabliczkę z wyrytą runą.
– A i jeśli zobaczysz gdzieś krzak jeżyn daj znać. W sumie mam na nie ochotę – uśmiechnęła się półgębkiem ruszając ścieżką między zarośla.
– Wiesz, rozumiem, że to wszystko może wydawać się dziwne i nieprawdopodobne. Też kiedyś byłam niedowiarkiem, ale kiedy weszłam w ten świat... – rozejrzała się dookoła – w sumie to zależy od punktu siedzenia. Jestem Asgardką, w połowie. To poniekąd mój świat, a twoje komentarze dźgają w moje przekonania, wiarę i historię. Moją i mojego ludu. – westchnęła – Proponuję dotrzeć do tej pseudo wiochy, znaleźć przewodnika i wrócić do domu, nawet jeśli to oznacza wędrówkę po pniu Yddrasila. Myślę, że zaklinanie by przewodnik zgodził się wypłatę po wykonanej pracy też się przyda. Chyba, że masz gdzieś ukrytą sakwę pełną złota, bo za kilka miedziaków nie ruszy tyłka z chaty, a raczej tak zakładam. Obym się myliła.
Kobieta ściskała w dłoni deseczkę i myślała o tym jak wykorzystać ją do wyznaczenia trasy.
– Las wskaże wam drogę. Też mi wskazówka – prychnęła wspominając słowa wolwy.
Addie zatrzymała się i rozejrzała dookoła.
– Dobra, czas zapytać runę o radę. – Tego była bardziej pewna niż mętnych tłumaczeń kobiety, która równie dobrze mogła je oszukać. Kobieta wzięła głęboki oddech i oczyściła myśli. Wyciągnęła rękę z runą przed siebie. Rozbudziła w sobie moc, która swobodnie płynęła przez jej ciało. Pierwszym bodźcem był odczytanie nastroju Robin, jednak szybko odrzuciła ten nurt, nie chciała się rozproszyć. Przelała energię do dłoni, w której trzymała runę. Powoli okręciła się wokół własnej osi. W pewnym momencie poczuł rozlewające się po dłoni ciepło. Runa nadała jej wyprawie kierunek. Otworzyła oczy i ruszyła w wyznaczonym kierunku.
– Magiczny GPS, może bardziej kompas – zwróciła się do rudowłosej.
– Pierwszy raz widziałaś wykorzystanie run? Pewnie wyglądało to co najmniej dziwnie, jeśli śmiesznie nie mów mi tego. Będę się rozpraszać przy następnym nawigowaniu.
Las przywoływał u Addie mieszane uczucia. Po jednej stronie, wędrówka po nieznanym lesie przyzywała we wspomnieniach porwanie. Z drugiej strony lubiła leśne manewry. Chwile, kiedy zdejmowała jedwabie i klejnoty i pędziła na swojej klaczy w puszczę razem z przyjaciółmi były cenne w wspomnieniach. Ogniska do rana, gry terenowe, nocne ćwiczenia. Roześmiane twarze przyjaciół, których zobacz dopiero po śmierci. Chwila. Przecież jest w krainie umarłych. Może udałoby się odnalesc kogoś z dawnych kompanów. Może mogliby wrócić z nią do domu. Haimdall, Volstagg, Hogun, Fandrall, brakowało jej ich rad, śmiechów podczas uczty.
Addie szła przodem co jakiś czas wyciągając przed siebie dłoń z runą. Jednak z biegiem czasu widoczność stawała się coraz mniejsza. Zaczynało się ściemniać.
– Proponuję się zatrzymać. Po ciemku to żadne chodzenie, prędzej któraś z nas skręci kostkę niż wyjdziemy z tych gęstwin. Rano ruszymy dalej. Znajdźmy dobre miejsce na obóz – zaproponowała rozglądając się za odpowiednim miejscem. Ze szkolenia zapamiętała kilka wskazówek. Co do rozstawiania obozu. Niestety z zaopatrzeniem od wiedzmy raczej poprzestaną na rozpaleniu ognia. Robiło się coraz chłodniej. Powoli poruszając się na przód Addie zbierała suche patyki, które będą się nadawały do podtrzymania ognia. Wychodząc na niewielką polanę ułożyła patyki w niewielki stosik. Zdjęła z ramienia torbę i odnalazła wzrokiem towarzyszkę.
Offline
Dziewczyna przyjrzała się uważnie deseczce, która spoczywała na wyciągniętej dłoni Addie. Nawet pochyliła się nieco nad nią, aby dokładniej przyjrzeć się runie, która została na nią naniesiona
-Deska ze znakiem...to jest nasz ratunek?- Powiedziała z małym przekonaniem w głosie. Trudno było jej uwierzyć w to, że coś tak małego może mieć jakieś porządne zastosowanie, co więcej może okazać się przydatne. Mimo wszystko pierwszy raz chyba powstrzymała się od złośliwego komentarza. Chociaż ten cisnął się jej na usta. Ruszyła za dziewczyną przedzierając się przez krzaczory, które co jakiś czas zaczepiały się o jej tunikę, i zmuszały do tego, aby zatrzymała się w miejscu próbując uwolnić się z ich uchwytu.
-Cholerne badyle...- Mruknęła pod nosem, kiedy po raz kolejny poczuła jak coś ją ciągnie. Chociaż musiała przyznać, żę na swój sposób była to przyjemna odmiana od latania po kosmosie, czy mieszkania w betonowym mieście, gdzie trudno było o prawdziwą naturę. Już dawno zapomniała jak pachnie mokry mech w lesie, czy jaki dźwięk wydają suche liście, kiedy na nie się nastąpi. W końcu po chwili ciszy to Addie pierwsza się odezwała, a kiedy zdradziła swoje pochodzenie ruda westchnęła ciężko
-No tak, mogłam się tego domyślić- Powiedziała zupełnie tak jakby nagle ją olśniło. Nie wiedzieć dlaczego, ale Asgardczycy mieli specyficzny styl bycia. Oczywiście nie poznała ich wielu, ale tych których miała okazję poznać zapisali się w jej pamięci dość intensywnie i nie rzadko boleśnie
-Tak Thor też kiedyś coś o urażonych uczuciach mówił z tego co pamiętam- Zawsze wyciągał swoje zranione serduszko, kiedy Robin okazywała się być tak wielkim sceptykiem. Czasami nawet robiła to specjalnie, aby po prostu z kimś się posprzeczać, a Thor wydawał się być wręcz idealnym obiektem do tego. Ostatecznie zawsze się godzili, bo ich kłótnie nie trwały długo i tak naprawdę nie były nawet na poważnie. Czasami rudzielec miał wrażenie, że Thor specjalnie daje się podpuszczać tylko dlatego, że zdał sobie sprawę z tego, że na swój sposób takie przepychanki poprawiają dziewczynie nastrój. Teraz niestety wszystko się zmieniło, a o zgodzie raczej nie było nawet mowy.
-Zawsze można mu tę chatę podpalić- Mruknęła i uśmiechnęła się łobuzersko -Wtedy nie będzie miał wyboru- Nie był fanką teorii, że siłą można osiągnąć wszystko, ale nie mogła zaprzeczyć, że w pewnych sytuacjach trochę przemocy się przydawało
-I ustalmy coś. To ty chcesz wrócić do domu, ja mam zgoła inne plany jeżeli to wszystko jakimś cudem nie okaże się jakąś chorą wizją tego szurniętego czarodzieja. I od razu uprzedzam, nie będę dla ciebie zbaczała ze swojej ścieżki- Nie chciała poświęcać się dla dobra ogółu, miała co do tego złe doświadczenia, których nie chciała przeżywać na nowo. Najchętniej to by w tej chwili odeszła w bok i ruszyła swoją drogą, ale niestety prawda była taka, że nie wiedziała gdzie iść, a teraz kiedy odkryła z kim przyszło jej zwiedzać las, jej szansa na chociaż częściowy sukces znacznie wzrosła. Nie oznaczało to, jednak tego, że będzie chciała od razu z nią zawiązać jakąś przyjaźń. Nie tego tutaj szukała. Ruszyły dalej w drogę, ale w końcu i Addie musiała zgubić się, bo jej komentarz odnośnie rady wiedźmy sprawił, że Robin uśmiechnęła się lekko
-Trochę była szurnięta to fakt- Powiedziała i skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej
-To co robimy dalej?- Zapytała się, ale odpowiedź, a raczej pokaz jaki otrzymała sprawiły, że rozumiała z tego wszystkiego jeszcze mniej. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, jakby ktoś próbował wedrzeć się do jej głowy, odkopać emocje, które dawno temu pogrzebała. Przymknęła oczy i potrząsnęła lekko głową, chcąc pozbyć się tego dziwnego uczucia na które ciało zareagowało momentalnie, rozgrzewając się gotowe do zaatakowania tego, kto jej zagrażał. Na szczęście dyskomfort zniknął równie szybko jak się pojawił, a ona mogła dalej obserwować poczynania dziewczyny z runą.
-Wiesz...- Zaczęła -Jakoś wcześniej nie miałam okazji- Asgardzką magię widziała tylko kilka razy, i to nie pod postacią run.
-Skoro wiesz jak to wygląda to po co się pytasz- Powiedziała wzruszając ramionami i ruszając w dalszą drogę.
Szły tak może z dobrą godzinę, ale nawet Robin zrozumiała, że w końcu będą musiały się zatrzymać, bo coraz częściej zaczynała się potykać o wystające korzenie, czy kamyki leżące na jej drodze
-Cholera- Jęknęła, kiedy ponownie jej stopa zetknęła się ze sporych rozmiarów głazem. Ból przeszył jej nogę, a ona aż skrzywiła się lekko. Z ulgą przyjęła wieść, że czas zrobić przerwę, a miejsce na nocleg znalazł się szybko. Rozległa polana wydawała się wręcz idealna, chociaż Robin martwiła jedna rzecz
-Jesteśmy tutaj całkowicie odsłonięte- Powiedziała po czym zaczęła Addie pomagać zbiera kije na ognisko, które później przy pomocy kilku płomyków ognia, które wystrzeliła ze swoich palców rozpaliła. Usiadła przy ogniu i poczuła przyjemne ciepło, a trzaski ognia wydawały się koić jej zszargane nerwy. Cisza, jaka zapadała była dość dziwna i mało komfortowa. Kiedy szły, coś robiły Robin kompletnie nie zwracała na to uwagi. Teraz, jednak kiedy siedziały przy jednym ognisku, a ona jedyne co robiła to próbowała unikać spojrzenia towarzyszki, było dość niezręcznie
-Więc...- Zaczęła starając się usilnie znaleźć jakiś temat do rozmowy -Jesteś w połowie Asgardką, a w drugiej połowie?- Rzuciła pierwsze pytanie, które przyszło jej do głowy.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie obserwowała, jak Robin podpala stosik gałęzi z ciekawością. Nigdy nie spotkała kogoś kto włada tak pożętym żywiołem. Jednak bardziej była zainteresowana wcześniejszymi słowami Robin. Znała Thora. Gromowładny był w dość bliskich relacjach z Addie, traktował ją jak rodzoną siostrę. Gdyby spotkał kogoś takiego jak Robin na pewno by coś o niej opowiedział. Od pierwszej chwili Addie czuła, że Rudowłosa nie należy do grupy szarych zwykłych ludzi. Jest unikatowa, rozpoznawana. Zastanawiała się nad tym grzejąc ręce przy ogniu, gdy nagle padło kolejne pytanie.
Addie złapała za worek z wałówką od czarownicy. Oderwała kawałek chleba i wyciągnęła bukłak wypełniony jeszcze nieznanym płynem. Jeszcze chwilę zajęło jej zastanowienie się nad odpowiedzią. Co miała powiedzieć zupełnie obcej osobie? Bała się powiedzieć prawdę. Jeśli by to zrobiła reakcja Robin byłaby trudna do przewidzenia. Mogłaby nawet oddać ją przewodnikowi jako zapłatę. Ważny jeniec czasem okazuje się cenniejszy od klejnotów czy złota.
Jednak mało znaczące ogólniki nie zaszkodzą. Kłamiąc mogłaby się w końcu zamotać i wersje mogłyby sie rozjechać a wtedy - żegnajcie zaufanie i współpraco.
– Midgardką, znaczy Ziemia, ziemianką – odpowiedziała przygryzając kawałek chleba. - Mój mąż jest asgardczykiem - nie była to zupełna prawda. Dużo czasu upłynęło zanim Loki zaczął nazywać się asgardczykiem. Mocno się tym przejmował. Addie wiedziała, że chciał się w jakiś sposób identyfikować, kim jest. Z jotunami nie łączyło go nic oprócz krwi, w złotym pałacu żył w kłamstwie całe życie. W końcu zdecydował, ale nie było już to tak ważne jak kiedyś. W Nowym Asgardzie panowały inne zasady. Nie przeszkadzało to być sobą, ale nabrało to zupełnie innego znaczenia.
- Kiedy przeniosłam się do Asgardu nie miałam dostępu do telewizji i internetu. Musiałam znaleźć sobie bardziej lokalne zajęcie. Zaczęłam się uczyć. Miałam do tego warunki. Znam parę języków, znam się trochę na prawie, asgardzkim oczywiście. Jakoś to szło - tłumaczyła pomiędzy kolejnymi kęsami chleba. kobieta otworzyła bukłak i upiła łyk płynu. kiedy poczuła mocny, słodkawy smak miodu od razu wróciły wspomnienia z czasów kiedy mieszkała w pałacu.
- Wracając... do tego co powiedziałaś wcześniej. Myślę, że to będzie najrozsądniejsze. Trzymajmy się razem dopóki trzyma nas ten sam cel. Kiedy droga zacznie się rozgałęziać każda pójdzie w swoją stronę. Wspomniałaś coś o czarodzieju... Nie musisz odpowiadać. Z doświadczenia wiem, że czarodzieje są trudni w współpracy. Mam dość własnych problemów. - kobieta okręciła się peleryną.
- Jeśli chcesz wezmę pierwszą wartę i tak nie usnę. Dużo się działo, musze się wyciszyć. Specyfika dolegliwości po magicznych.
Addie otrzepała ręce z okruszków. Sprawa Thora nie dawała jej spokoju. Dlatego znów zwróciła się do rudowłosej.
- Jesteś avengersem?
Offline
Robin w głębi duszy ucieszyła się, że dziewczyna podchwyciła jej pytanie i nawet na nie odpowiedziała. Nic tak najwyraźniej nie motywowało do przełamywania pierwszych lodów, jak wizja siedzenia w ciemności i totalnej ciszy na środku polany. Słuchała uważnie jej historii i musiała przyznać, że była dość ciekawa. W końcu nie każdy zdobyłby się na odwagę, aby ot, tak rzucić swoje dawne życie w kąt i pójść za kimś.
-Napewno było to trudne- Powiedziała, po czym skierowała wzrok na dziewczynę -Nie mówimy tutaj o przeprowadzce na drugą stronę kraju czy do innego państwa, a na inną planetę. Dla mnie pierwszy miesiąc w kosmosie to była katorga- Czuła się wówczas zupełnie jak dziecko, które musiało się uczyć wszystkiego od początku. Całkowicie normalne rzeczy dla strażników, dla niej były dziwne i wszystko trzeba było jej tłumaczyć.
-Rocket często miał już tego dosyć, że wszystko trzeba mi tłumaczyć, ale on z natury jest złośliwy- Mimo to lubiła tego futrzaka, tak samo jak całą załogę. Teraz zaczęła żałować, że rozstała się z nimi w tak złej atmosferze. Czy jeżeli uda się jej wrócić, to będą w stanie dalej współpracować, czy ją przyjmą ponownie do swojej załogi. Te rozmyślania pokierowały ją w zupełnie inną stronę, w stronę scenariusza, którego nie brała do tej chwili pod uwagę. Jeżeli osiągnie swój cel, co zrobi dalej. Jakie decyzje będzie musiała podjąć, i która z nich będzie tą dobrą, tą, która doprowadzi do finału "i żyli długo i szczęśliwie" czy takie zakończenie było w ogóle możliwe.
-Wiesz...- Wtrąciła się, kiedy temat czarodzieja powrócił -Ten mój czarodziej, fakt jest trudny we współpracy, ale to on mnie tutaj wysłał na moją prośbę, znaczy, tak mi się wydaje. Kiedy prosiłam go o pomoc, w moich wyobrażeniach miało to wyglądać zgoła inaczej- Wyjaśniła genezę swojego pojawienia się tutaj. Doskonale pamiętała, że nie myślała o żadnym lesie, czy zaklęcie nie było na tyle potężne, aby mogło odczytać jej prawdziwe intencje i rzuciło ją w losowe miejsce, które mogło doprowadzić ją do celu. Czy wszystko, co zrobił Strange było w pełni przemyślane i zaplanowane.
-No i powiedzenie, że nie przepadamy za sobą, to jak stwierdzenie, że Thanos troszeczkę przesadził- Dodała i uśmiechnęła się lekko. Jej relacja z doktorkiem nigdy nie należały do prostych, ani tym bardziej dobrych. Może dlatego, że nie był w stanie nad nią zapanować. Znawca żywiołów, a nie był w stanie poskromić jednego z nich. Oczywiście nie mogła zaprzeczyć, że trochę jej pomógł. Teraz przynajmniej przy pierwszej lepszej emocji nie wysadzała niczego w powietrze, ale do miejsca, w którym była teraz musiała dojść sama. Może i wybrała nie najlepszą metodę, ale działała i to było najważniejsze.
-Ja też raczej łatwo nie zasnę- Odpowiedziała. Po tym co widziała, czego doświadczyła, zasnięcie wydawało się być wręcz niemożliwe. W dodatku spanie na ziemi wymagało czasu, aby się do tego przyzwyczaić. Wyciągneła dłoń przed siebie, a pomiędzy jej palcami pojawiło się pasmo płomienia, który zaczął się prześlizgiwać pomiędzy rozszerzonymi lekko palcami. Dziewczyna wpatrywała się w niego uważnie ,jak ten zgrabnie unika przeszkody na swojej drodze. Addie, jednak zadała pytanie, które sprawiło, że płomyk szybko zniknął, a rudowłosa spojrzała na nią. Nie bardzo wiedziała, co miałaby na to odpowiedzieć. Nigdy tak się nie czuła i oficjalnie nigdy nim nie została, ale miała okazję poznać nieco życia avengersa, związała się z drużyną, która już nie istniała.
-Nie- Odpowiedziała krótko, starając się powstrzymać falę wspomnień, które usilnie starały się przedrzeć do jej świadomości -Chociaż Stark uważał, że się nadawałam. Do tej pory nie wiem co we mnie widział- Od samego początku zadawała sobie to pytanie. Dlaczego nie pozwolił jej skazać na więzienie, czemu chronił jej dupe za każdym razem, jak zrobiła coś złego. Popełniała wiele błędów, ale on nigdy nie przestawał wierzyć w swoją decyzję. Czy teraz byłby z niej dumny gdyby odkrył w jakiej pozycji się znajdowała, czy pochwalałby jej decyzje czy wyrzuty sumienia. Miała wiele pytań, których już nigdy nie zada
-A z reszta to stare czasy. Dawno i nieprawda- Dodała, chcąc urwać szybko temat.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
- Było szalenie trudno się przyzwyczaić. Na początku czułam się jakbym trafiła do innej epoki. Gdybyś widziała jak na mnie patrzyli, gdy przyjechałam z jeansach i koszulce - zaśmiała się wspominając swoje pierwsze dni w pałacu.
- Nie brałam ze sobą dużo rzeczy, tylko te najpotrzebniejsze i takie, których nie spodziewałam się znaleźć na miejscu. Z każdym dniem było lepiej. Szybko zaczęłam się uczyć języka. Nie wszyscy znają angielski. Miałam spore wsparcie, ale tęsknota za domem była ciągle żywa. Z każdą nową zasadą, czy zwyczajem szukałam różnic między ziemskimi przyzwyczajeniami. Któregoś dnia zdałam sobie sprawę, że zupełnie nie potrzebnie. Chociaż niektóre nawyki było bardzo trudno odpuścić - znów lekko się uśmiechnęła, gdy przychodziło każde wspomnienie gdy zatrzymywała się przy służących by choć chwilę porozmawiać lub pomóc pokojówce z ciężkim koszem zejść po schodach. Loki zawsze się wtedy wściekał - " To ci nie przystoi"- mówił, ale później i tak musiał przytakiwać i wychwalać dobre serce swojej małżonki publicznie, przez co chodził naburmuszony. Addie dość często czerpała z tego satysfakcję.
- Moje miejsce było tam więc kiedy zmieniłam nastawienie... było dobrze. Czułam się dobrze. - nie dopowiedziała wszystkich cierpień jakich tam doświadczyła, ile razy myślała o tym by odejść. Utrata dziecka, przebudzenie mocy, sfingowane śmierci Lokiego, próba samobójcza, tortury Heli. Adelaide spotkało wiele złego i z ciężkim sercem do nich wracała. Wolała pamiętać te szczęśliwe chwile. Ich tez udało się uzbierać.
- Podróżowałaś w kosmosie? To musiała być niezwykła przygoda - zaciekawiła się. Znów usłyszała znajome imię. Rocket. Jeden ze strażników do których dołączył Thor poszukując siebie. Teraz nabrało to większego sensu, kiedy Thor mógł poznać Robin.
- Thanos... - zestresowała się. Nadal wspominając bitwę w Wakandzie włosy jeżyły się jej na karku. Wszystko przez to, że padło na nią. Na afrykańskim stepie Addie zmieniła się pył rozpływając się w ramionach ukochanego mężczyzny.
Blondynka westchnęła próbując odegnać okropne wspomnienia.
Po odpowiedzi na ostatnie pytanie Robin zamilkła. Addie zauważyła, że dziewczyna się zamyśliła. Nie chciała jej urazić w żaden sposób. Nie chciała trwać w niezręcznej ciszy.
- Tonego Starka widziałam tylko raz. Wszyscy dobrze się o nim wypowiadali, więc skoro coś w tobie dostrzegł to pewnie było warto zawracać ci głowę... czegokolwiek szukasz... mam nadzieję, że uda ci się to znaleźć.
Kobieta położyła się bokiem, blisko ognia. Głowę oparła na przedramieniu. Sięgnęła dłonią pod materiał tuniki i wyciągnęła złoty medalion, który po chwili otworzyła. Z lewej strony była maleńka fotografia dwóch identycznych chłopięcych buzi. Mieli około trzech lat. Po drugiej stronie fotografia przedstawiała Lokiego trzymającego niemowę zawinięte w koc z motylkami. Wtedy Addie pożałowała, że nie wymieniła zdjęć na bardziej aktualne. Musiała zadowolić się starszymi wspomnieniami.
Offline
-O Starku można powiedzieć wiele rzeczy i tych dobrych i tych złych, ale koniec końców okazał się bohaterem- Brakowało jej go, chociaż podczas ich znajomości często nie mogli się dogadać, to Robin miała przedziwne wrażenie, że Stark z całej drużyny rozumiał ją najlepiej. Sam pomimo już dorosłego wieku zachowywał się jak zbuntowany nastolatek.
-Był irytujący, przemądrzały. Uwielbiał zwracać na siebie uwagę i we wszystkim musiał mieć ostatnie słowo. Jednak kiedy trzeba było zawsze stawał na wysokości zadania, i wiedział co zrobić, albo co powiedzieć, aby poprawić mi humor- Powiedziała i sama w końcu sięgnęła po bochenek chleba, aby urwać jego kawałek i trochę zjeść.
-Oczywiście zaraz potem jak sam mi go zepsuł. To była chyba Starkowa forma słowa "przepraszam"- Ich początki nie były łatwe, często się kłócili, często padały groźby, że Avengers przestanie istnieć, bo załoga nie może się dogadać, ale nigdy do tego nie doszło. Zawsze znajdowali kompromis co chyba sprawiło, że stali się czymś w rodzaju przyjaciół. Było też wiele zabawnych momentów. Szczególnie jeden zapisał się w jej pamięci i nie mogła nie uśmiechnąć się lekko, kiedy sobie o tym przypomniała
-Pamiętam mój pierwszy dzień w siedzibie Avengersów. Wywróciłam się o stolik na którym stała zabytkowa waza. Stark określił mnie chodzącym kataklizmem. Miał w tym sporo racji- Minęło już sporo czasu, a ona już nie potykała się o własne nogi, zmieniła się chociaż sama nie była w stanie dokładnie określić genezy tej przemiany. Czuła to w środku, czuła się od czasu spotkania ze strażnikami inaczej.
Zapadła ponownie cisza, którą przerywał jedynie trzask ogniska. Myśli Robi biegły przed siebie, aż w końcu dotarły do jednego miejsca, a usta wypowiedziały słowa szybciej niż ona by tego chciała.
-Żałuję, że nie miałam okazji zobaczyć Asgardu, chociaż taka możliwość była. Też miałam tam zamieszkać, i wszystko miało stać się lepsze. Życie, jednak wszystko strasznie pogmatwało, a ja odebrałam jedną z ważniejszych lekcji. Bohaterom nie wolno marzyć- Tak było znacznie prościej. Przypomniały się jej słowa Lokiego, kiedy składał jej tę propozycję, a ona bała się na to zgodzić. Czy wtedy go skrzywdziła, czy może rozumiał, że dla niej byłaby to wielka zmiana. Musiało minąć tyle czasu, aby zdała sobie sprawę z tego, że już tamtego dnia odpowiedź była oczywista. Pamiętała również dzień, w którym widziała Lokiego po raz ostatni. Widziała jego błagalne spojrzenie, kiedy zdecydowała, że poświęci się dla dobra miasta. Błagał, aby tego nie robiła...on potężny Bóg kłamstw się złamał, ona to zrobiła, a potem...nagle poczuła jak ból rozsadza jej czaszkę. Mieszania żalu, złości, smutku, oraz wstydu sprawiła, że niemal poczuła jak serce jej dosłownie ponownie pęka na kawałki. W klatce piersiowej rozpalił się żart tak intensywny, że stęknęła cicho. Pierwszy raz coś takiego czuła. Miała wrażenie, że ktoś wsadził między jej żebra rozpaloną kulę ognia, która nawet dla niej była za gorąca. Zacisnęła mocno powieki, a palce drżącej dłoni przystawiła do swojej skroni, licząc na to, że sam ten gest sprawi, że natrętne wspomnienia znikną.
-Wiesz co...- Powiedziała uchylając lekko powieki. Wtedy można było dostrzec, że lazurowe do tej pory tęczówki zmieniły kolor w mieszaninę barw czerwieni i pomarańczy tak łudząco podobne do barw palącego się teraz ogniska
-Ty się prześpij, ja wezmę wartę- Musiała się uspokoić, potrzebowała samotności, bo nie przywykła do tego, aby z kimś rozmawiać tak szczerze. Wstała z ziemi i ruszyła w stronę lasu, aby z rozbiegu wbiec na drzewo i w ostatniej chwili chwyciła się jednej z wystających gałęzi na których się podciągnęła i zniknęła w koronach drzew.
Noc rozciągnęła się nad krainą na dobre. Robin nie potrzebowała zegarka, aby móc stwierdzić, że trwał już od jakiegoś czasu sam środek nocy. Siedziała na drzewie zerkając co jakiś czas na las, aby upewnić się, że żadne niebezpieczeństwo nie zmierza w ich kierunku. Spoglądała również w stronę ich tymczasowego obozu, aby sprawdzić czy ognisko przypadkiem nie dogasa. Nad jej głową szybował ognisty orzeł, który patrolował okolicę z góry. W pewnym momencie zaczął kołować nad jednym miejscem w lesie, a Robin dostrzegłą jak szczyty drzew uginały się złowieszczo
-Cholera...- Mruknęła i zeskoczyła z drzewa po czym podbiegła do Addie, aby szarpnąć kilka razy ją za ramię
-Wstawaj, coś idzie w naszym kierunku i nie jest to małe- Powiedziała obserwując ognistego ptaka, który cały czas zaznaczał swym lotem stronę w którą zagrożenie się poruszało.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie lekko uśmiechnęła się na słowa Robin, gdy mówiła o Asgardzie. Zamknęła medalion i znów przeniosła wzrok na towarzyszkę.
– Spodobało by ci się tam. To było magiczne miejsce – westchnęła z nutą nostalgii. Na chwilę znów przeniosła się na ulice stolicy. Szła brukowanymi ulicami, cieszyła się blaskiem słońca, odwzajemniała uśmiechy poddanych. Czasami żałowała, że nie zdoła pokazać Asgardu swoim dzieciom.
– Marzenia są czasami wszystkim co mamy. Walkower jest dla frajerów – sparafrazowała jeden z tekstów bajki disneya, którą jako ostatnią oglądała razem z synami. Zewnęła zakrywając usta dłonią.
– Bohaterowie mają pod górkę… myślę, że to po części wina odpowiedzialności jaką na siebie biorą. Decydują się kogoś bronić, nawet za cenę własnego życia. Jeśli decydujesz się na tą drogę musisz być świadom, że nie możesz wycofać się w pół drogi nawet jeśli idziesz na pewną śmierć – wtedy powróciło wspomnienie ucieczki z pałacu. Kiedy dotarli do starej warowni, była uciekinierką, ciężarną, która wybrała życie swoich dzieci i najechętniej wtedy położyłaby się spać i czekała na ratunek. Nie miała sił by walczyć. Do chwili, gdy Asgardczycy ogłosili, że pójdą za nią. Nie za Hailmdallem czy którymś z lordów. Lud chciał ją, zwykłą dziewczynę z Midgardu. Kiedy wykrzyknęli „Królowa bez korony” nie chodziło o brak pięknego nakrycia głowy, czy prawnie nadanego tytułu, chodziło o wiarę i poświęcenie na jakie zgodziła się Addie. Wybrali ją, ponieważ ufali, że im pomoże, mimo że nie czuła się na siłach.
Kobieta zauważyła zmianę w zachowaniu Robin, jej moc od razu się przebudziła. Doskonale znała to uczucie. Coś trapiło rudowłosą i za wszelką cenę starała się nie wypuszczać emocji na wierzch. Nie była pewna, czy to przez kontrolę mocy, czy może po prostu nie chciała si odsłaniać przed obcą osobą. Addie postanowiła dać jej czas. Nie chciała naciskać, choć może udałoby się jej pomóc Robin okiełznać uczucia. Kiedy w księżnej przebudziła się jej moc musiała od nowe uczyć się odczuwać emocje. Trud jaki włożyła w naukę nowych mocy, opłacił się, ale nigdy więcej nie chciałaby przechodzić tego jeszcze raz.
Kiedy Robin wymijająco powiedziała o warcie, Addie nawet nie zdążyła odpowiedzieć, a ruda już się ulotniła.
Blondynka nakryła się peleryną i zamknęła oczy. Chłód i niewygoda z twardego podłoża nagle przestały jej przeszkadzać, gdy w końcu zaczęła usypiać.
Wybudziło ją mocne szarpnięcie za ramię. Usłyszała wtedy zdenerwowany głos Robin.
– Co się dzieje? Kto, kto się zbliża? – zapytała podnosząc się na równe nogi.
Offline
Robin wpatrywała się w ciemność pomiędzy drzewami. Domyślała się, że ten las mógł skrywać wiele niebezpieczeństw, ale nie sądziła, że tak szybko na nie natrafią. Teraz, nie było jednak wiele czasu na zastanowienie się nad własnymi błędami, chociaż wiedziała, że nocleg w tak odsłoniętym miejscu może sprowadzić na nie jedynie poważne kłopoty.
Kiedy Addie się obudziła i zdezorientowana próbowała się dowiedzieć o co chodzi, Robin przysunęła palec do ust dając jej tym samym znak, aby była cicho. Rudowłosa wodziła wzrokiem za ognistym strażnikiem, który się zbliżał w ich stronę, a tym samym głośny huk kroków był wyraźnie słyszalny, a wraz nim bez problemu można było wyczuć drgania ziemi. Dziewczyna uniosła dłoń, w której pojawiła się kula ognia i wpatrywała się w jedno konkretne miejsce w którym powinien pojawić się potencjalny przeciwnik, i na to nie trzeba było długo czekać. Kilka drzew wyleciało z impetem w ich stronę, ale rudzielec w ostatniej chwili stworzyła ognistą tarczę sprawiając że kawałki drzew przemieniły się w popiół.
-Co u licha...- Powiedziała, ale szybko dostała odpowiedź na swoje pytanie. Na polanę wpadł olbrzymi troll, którego głupkowaty wyraz twarzy jasno wskazywał na to, że pokojowe negocjacje nie wchodzą w grę. W jednej z olbrzymich łap dzierżył drewnianą maczugę, która musiała torować mu drogę przez las, co by tłumaczyło to dlaczego drzewa tak bardzo się pochylały. Robin otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Po raz pierwszy widziała takie stworzenie, pierwszy raz musiała walczyć z czymś tak olbrzymim
-Cholera...- Jęknęła, a troll od razu skierował na nie swoje małe czarne ślepia lustrując od góry do dołu. Przez ułamek sekundy dziewczyna miała wrażenie, że może stwór ich nie zauważy, ale ten zaryczał jedynie przewlekle i złowrogo a zaraz potem zamachnął się swoją maczugą, celując prosto w dwie dziewczyny, które z jego perspektywy musiały być wielkości mrówek
-Unik!- Krzyknęła i przeturlała się po ziemi, kiedy maczuga leciała prosto na nie. Drewniana maczuga uderzyła prosto w samo serce ogniska, rozbijając je w proch. Robin nie czekając a nic posłała w stronę olbrzyma kilka ognistych pocisków, ale te wydawały się nie robić nic grubej skórze stwora. Ten, jednak stracił tylko cierpliwość, bo zamachnął się w stronę rudowłosej, która zasłoniła się dłońmi, a przed nią pojawiła się ognista zasłona. Nie przetrwała ona, jednak uderzenia olbrzyma, a Robin siłą odrzutu poleciała w stronę lasu, zatrzymując się na jednym z drzew po którym się osunęła bezwładnie. Ból, jaki opanował jej ciało po uderzeniu był potworny. Promieniował od kręgosłupa rozchodząc się przez kończyny i resztę ciała. W oczach jej pociemniało. Troll korzystając z okazji, że jedną mrówkę miał z głowy postanowił zająć się drugą. Ruszył prosto na Addie ciągnąc za sobą swoją maczugę, która pozostawiała po sobie sporych rozmiarów krater. Czarne niczym węgle oczka utkwione były w blondynce, a wielka łapa olbrzyma wyciągnęła się prosto w jej stronę chcąc pochwycić ją w pasie i poderwać z ziemi.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie stanęła jak wryta, gdy dostrzegła co wyszło zza drzew. Trolle widziała tylko na obrazkach w księgach pałacowej biblioteki. Kiedy spytała o nie męża, on jedynie ją nastraszył. Kobieta osłoniła oczy przed popiołem z powalonych na nie drzew. Kiedy Troll zamachnął na nie swoją drewnianą maczugą Addie od razu przygotowała się do uniku, po czym przeturlała po trawie wychodząc poza pole rażenia. Robin posyłała w stronę ogromnego stwora kolejne ogniste pociski, ale zdawały się nie robić mu większej krzywdy. Addie była bezbronna, w tamtej chwili. Jeśli chce przeżyć musi odsłonić kolejna część siebie. Przestała się tym przejmować, gdy Troll cisnął rudowłosą między drzewa. Addie odskoczyła zaskoczona.
– Robin – krzyknęła, lecz tylko zwróciła na siebie uwagę potwora.
Olbrzymia łapa Trolla nieuchronnie zbliżała się w jej stronę. Nie miała więcej czasu.
Założyła włosy za ucho i wyszeptała
– Jer ringer deg
Jej ciało zaczęło się nagrzewać, nagle świetlista łuna światła oplotła jej całe ciało. Chwilę później poczuła na sobie znajomy ciężar zbroi. Na tunice w kolorze bagiennej zieleni pojawiła się kolczuga i napierśnik w kolorze przyćmionego złota. Na przedramionach pojawiły się skórzane ciemnobrązowe karwasze z metalową obudową na wierzchu. Do brązowego paska była przywiązana pochwa z krótkim mieczem, a z drugiej strony zwinięty bat – Pilflagell. Wysokie brązowe buty sięgały pod kolana nóg okrytych dopasowanymi brązowymi spodniami.
Addie z przecięciem obserwowała jak Troll tępawo wlepił małe ślepia w błysk światła. Trolle lubią błyskotki. Wykorzystała okazję by zrobić kolejny unik. Nie był n już tak zręczny jak pierwszy. Zbroja ważyła swoje, a ona odzwyczaiła się od jej ciężaru.
Dobyła bata i posłała pierwszy crack prosto na łapę trolla w której trzymał maczugę. Jej pierwszą myślą było rozbrojenie przeciwnika. Troll zawarczał wściekle, gdy smagnięcia witki trafiały w jego palce. Ruszył na Addie szybkim krokiem. Ziemia trzęsła się od ciężaru potwora. Addie przyszła przez myśl, że nie da sobie rady z wściekłym trollem.
– Walczyłam z armią umarłych i wyjątkowo paskudnych kosmitów. Bułka z masłem – westchnęła próbując dodać sobie odwagi. Wykonała kolejny unik. Tym razem maczuga smagnęła jej ramię. Kobieta spanikowała i zaczęła puszczać cracki jeden po drugim, niestety szybko tracąc przy tym energię.
Offline
[ Wygenerowano w 0.070 sekund, wykonano 9 zapytań - Pamięć użyta: 1.62 MB (Maksimum: 2.19 MB) ]